poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział 4 "Party? I'm coming!"

Trzeba mieć do mnie cierpliwość. Coś lubię przynudzać... Na początku :)
Ale wyjdę jak ten golum z herbaty i jeszcze was zaskoczę ;)


W końcu samolot usiadł na płycie lotniska Wywołując lekkie wstrząsy i wypuścił wszystkich na zewnątrz.  Rosja, mam nadzieję, ze przeżyję tę wyprawę.
Odprawę przeszłam szybko i sprawnie. Nawet jakiś mężczyzna pomógł mi z walizkami. Z rezygnacją patrzyłam na słońce nikle opatulone cienką warstwą chmur w oczekiwaniu na przyjaciół. Co chwilę sala przylotów i odlotów zapełniała się przybywającymi, a po chwili pustoszała ogarnięta grobową ciszą. Dymitr ma po mnie przejechać. Oby nie zapomniał. 
Zadzwoniłam na jego komórkę, ale odpowiedziała mi tylko poczta głosowa. No piknie. Chcesz czegoś to licz na siebie…
Załatwiłam sobie w recepcji auto. Prosiłam o jakieś w miarę duże i szybkie. Zobaczę, co mi dadzą. 
Po dojściu na miejsce okazało się, że jest to jeep. Nie jestem dobra w autach i niezbyt mnie obchodzi, jaki to model ważne by jechał. 
Usiadłam wygodnie za kierownicą i wcisnęłam gaz do dechy. Jechałam z zabójczą prędkością uważając na każdego kierowcę, który zbytnio się do mnie zbliżył. Po pewnym czasie wyjechałam z miasta i krajobraz natychmiast się zmienił. W jednym momencie kończyły się budynki i zaczynał gęsty las z krętą drogą. Jechałam szybko uważając na zakrętach wreszcie pierwsza prosta droga, ale na poboczu coś stoi. Na sto procent auto. Obok niego stało dwóch mężczyzn. Jeden z nich szaleńczo dystykulował rękoma. Z pod uniesionej maski auta wychodziła para. Przynajmniej nie dym. Im bliżej byłam tej niezwykłej pary, tym bardziej mi kogoś przypominali. Nie noo… Nie możliwe. Dymitr i Garrett! Obaj ubrani w garnitury. Jeden opierał się o auto z miną naburmuszonego dziecka, a drugi mówił coś bardzo szybko. Gdy zobaczyli moje auto na ich twarzach przez moment pokazał się uśmiech a potem zaczęli machać bym się zatrzymała. Zjechałam na pobocze przed nimi.  Nie mogłam powstrzymać śmiechu, gdy Garrett z minął dyplomaty zastukał w przyciemnianą przednią szybę auta po stronie kierowcy.
- Dymitr zamknij się ja mówię.- doszedł do mnie jego zduszony szept.
Rozbawiona opuściłam szybę.
- Panie władzo, jechałam nieprzepisowo?- parsknęłam śmiechem, a mój przyjaciel patrzył na mnie jak na ducha.- Co? Kot ci język ukradł?
Dalej się śmiejąc wyszłam z auta rozglądając się. 
- Hej Dymitr!- krzyknęłam do drugiego, wywołując takie samo zdziwienie.
- Iza!- zareagował szybko i przytulił mnie do siebie podnosząc do góry.- Jak ja cię dawno widziałem!
- Tak ja ciebie też.
Postawił mnie na ziemie i już miał mnie całować w czoło, ale go powstrzymała. Wspięłam się na palce i dałam mu krótkiego całusa w policzek.
- Żadnego całowania po czole!- krzyknęłam i podeszłam do wciąż oszołomionego Garrett, i również go pocałowałam z taką samą dozą czułości.
- Mieliśmy po ciebie przyjechać, ale auto się zepsuło. Komórka mi się rozładowała a Garrett po prostu nie wziął.- przyznał Dymitr 
- Masz moją. Zadzwoń po lawetę.- rzuciłam mu urządzenie. 
Oparłam się o auto tuż obok Garrett.
- Kostucho, tak dawno cie nie widziałam.- objął mnie ramieniem i przytulił do siebie.
- Ja ciebie też. Jak tam u ciebie? Opowiadaj!
- Co chcesz wiedzieć?
- Nie wiem. Czy dalej mieszkasz tam gdzie przedtem? Znalazłeś sobie kogoś wieczny singlu?
- Nie przesadzaj, ja jestem wampirem dwadzieścia lat, a ty ileś! Pomyśl logicznie, kto miał więcej czasu?
- Czemu się Dymitra nie czepiasz?
- Bo on rozmawia przez telefon.
- Moje serce jest oddane tobie milejjdy. Gdy po raz pierwszy cię ujrzałem gryzącą Dymitra zakochałem się od pierwszego wejrzenia.- powiedział zabawnym głosem.
- Nie ty w tedy zachodziłeś się ze śmiechu.- parsknęłam.
- Masz rację.- zaczął się śmiać, przez co Sterling zaszczekał głośno, żeby się uspokoił.
Garr na chwilę umilkł a potem ściszonym głosem zaczął chichotać pod nosem.
-Cicho być, bo mi psa denerwujesz.
Rozpięłam skurzany zamek od futra pozwalając by kurtka się rozchyliła. Było mi już w niej za
ciasno…
- A ty Isa, dalej mieszkasz w Szkocji?
- Tak. Jest mi tam dobrze. Wystarczająco dużo ludzi ładna okolica. Las za płotem. Jak dla mnie-
przerwałam w zamyśleniu nad dobrym słowem- idealnie.
- Nikt ci nie siedzi na głowie. Co nie? Życie bez problemów?
- Garrett, czy ty chcesz coś wiedzieć dokładnie??·- Wiesz, nie spotkałaś ICH?
- Nie, nie spotkałam ich od dwudziestu lat. Od pamiętnego dnia, w którym do ciebie przyjechali.
Fala wspomnień zalała mnie od razu…

     
Dzwonienie do drzwi. Otworzyłam oczy, a moje źrenice dziwnie się powiększyły.Nie słyszałam bicia serca, a zapach mi coś przypominał. Victoria? Nie… Co ona by tu robiła? Przecież, gdy nadmieniłam jej imię, Dymitrowi i Garrett'owi, nic im ono nie mówiło. Przestraszona wbiłam się plecami w oparcie kanapy. Usłyszałam jak klamka drzwi frontowych naciska się. Na całe szczęście były zamknięte. Przestraszona jak trusia wybiegłam po cichu po schodach i wpadłam do pokoju Dymitra. Spojrzałam ukradkiem przez okno na podjazd. Stało tam volvo. Srebrne i tak dobrze znane mi volvo, o które właśnie opierała się wysoka blondynka…
Gdy usłyszałam kolejny odgłos dzwonka rzuciłam się na łóżko zakopując się pod grubą kołdrę.
Przestałam oddychać i próbowałam wbić się jak najbardziej w materac.
Dzwonek przestał dzwonić i usłyszałam jak z podjazdu odjeżdża auto zrywając kamyk. Czemu nie usłyszałam jak się zbliża? Byłam za bardo zamyślona?
Pomimo tego, że wiedziałam, że nikogo już nie ma pozostałam w swoim ukryciu.
Nabrałam powietrza do płuc i wypuściłam je ze świstem.
Kilka godzin później usłyszałam przekręcanie kluczy w zamku. Moje mięśnie zesztywniały.
Czekałam. Słyszałam głosy. Po chwili w pokoju Dymitra rozległ się odgłos kroków.
Przestałam oddychać i zmrużyłam oczy.
Kołdra uniosła się i opadła jak piórko na ziemię.
Krzyczałam głośno prosząc o litość uderzałam na oślep.
- Iza! Iza! Uspokój się!- dotarło do mnie w chwili, gdy zostałam obezwładniona.
Dymitr przygwoździł mnie do łóżka siadając na mnie okrakiem.
Zdyszana przestałam okładać go pięściami.
- Co się dzieje?
Skrzywiłam się wydarta z zamyślenia.
- Oni tu byli… Dobijali się. Wiedzą o mnie…
Zrzuciłam go z siebie.
- Kto się dobijał?- pytała przyglądając mi się.- kto wie o tobie?
- Oni. Cullenowie. Wampiry, przez które tu jestem… On tu był…
- Ale wszystko dobrze?- spytał z dziwną nutą w glosie.
- Tak.- niepewnie uśmiechnęłam się, zerkając na niego.
- Wiesz. Nie mogliśmy dostać krwi w tutejszej klinice.- przerwał- no to, co? Zbieramy się?- jego uśmiech był szeroki.
- Na polowanie do miasta? Nie mogę! Jestem nowonarodzoną!
- Już miesiąc. - powiedział uśmiechnięty i podał mi torbę.
- I myślisz, że będę zachowywać pozory z krwistoczerwonymi oczyma?- spytałam kpiąco spoglądając w jego granatowe oczy.- Zaraz… Zaraz… Stop! Czemu masz niebieskie oczy?- spytałam.
- Wytwarzam iluzje.- uśmiechną się.- a twoje oczy nie będą dla nas przeszkodą.
Przebrana zeszłam na dół.
 - Isa skąd wiesz, że to oni?- spytał.
- Widziałam auto… i… Rosalie- wymówienie tego imienia nie przyszło mi łatwo.
- To byli oni.- przyznał Garr.- Dymitr zabierz ją stąd.- pewnie przyjadą z powrotem.
- Dobra…
Bez zastanowienia pobiegłam za Dymitrem, który ciągną mnie za rękę. Wpakowani w auto z piskiem opon ruszyliśmy z podjazdu, gdy srebrne volvo właśnie zajeżdżało.
Schyliłam się by nie było mnie widać, a gdy oddaliliśmy się już na dużą odległość pozostałam w tej pozycji.
- Już możesz się podnieść. Jesteśmy
na głównej.- uśmiechną się nie zwracając oczu z ulicy.- Nie ma tu ich.
- Licho nie śpi…


To był najgorszy dzień z mojego wampirzego życia. Dowiedziałam się też w tedy, że Dymitr ma dar i po raz pierwszy byłam na „poważnym” polowaniu… Ale traumę mam do dziś i jestem przeczulona na te auta.
- Halo! Ziemia do Isy. Powrót!- przed oczami zobaczyłam latającą rękę mojego przyjaciela.- coś tak odleciała?
- Nic. Wspomnienia. – uśmiechnęłam się i pogłaskałam Sterlinga po głowie, którą wystawił przez szybę kierowcy.
- Właśnie pakują auto Dymitra na lawetę jedziemy do domu.- uśmiechną się i wepchną mnie do auta.
***
Dymitr jakimś cudem zdobył kluczyki do mojego auta i usiadł za kierownicą. Ja wylądowałam z tył, podobnie jak Garrett, który bez usilnych prób dostania się na przednie siedzenie, przegrał z psem.
Grzeczny piesek!
- Moja matka jest tego roku bardo Podekscytowana tym całym zajściem. Udekorowała cały dom od piwnic po strych! Myślałem, że nie wytrzymam poprzedniego tygodnia. Pomiotała mną jak się tylko dało. Dymitr zrób to! Dymitr zrób tamto! Pando nie gniewaj się.- parsknęłam krótkim śmiechem słysząc jego zabójczą ksywkę.- Nie wiem skąd, ale wytrzasnęła małe łódki, które kazała zwodować na jeziorze. Zamówiła chyba dwa razy więcej lampionów i fajerwerków! Wina jest pełno w piwnicy. Jabłek zresztą już też. Ja zostałem przyporządkowany do oporządzania koni. Nie wiem jak one się tam wszystkie mieszczą, ale polowanie będzie w tym roku udane.- podrapał Sterlinga po łebku.
Pies jakby rozumiejąc zaczął machać ogonem i przykleił łeb do szyby.
- A!- wciął się Garrett- I cytując: „ Mam nadzieję, że ta Swanewna wreszcie ubierze się godnie do sytuacji!”- powiedział to przybierając barwę głosu przypominający naburmuszonego borsuka. Ani ładną ani zabawną.
- Pomijając fakt, ze pomylił moje nazwisko to wszystko się zgadza.- uśmiechnęłam się.
- Właśnie widzę. Wyglądasz jakby ktoś wyciągną cię z lat sześćdziesiątych.- Garrett objął mnie znów ręką i zaczął znacząco ruszać brwiami.
- Ogarnij się.- Dałam mu sójkę w bok.- tęskniłam za wami chłopaki. Gdzieście byli?
- Ja imprezowałem- uśmiechną się Amerykanin.- A Dymitr przypuszczam, smalił cholewki do niejakiej Nadii Valentain.- przerwał.- zgadza się?
Panda zacisną kurczowo palce na kierownicy.
- Ej ty! To nie moje auto. Muszę je oddać.- zaśmiałam się.- No to mów! Będzie na tej stypie?
- Tak.
- Jaka jest? Polubię ją?
- Z pewnością…- widziałam jak się uśmiecha, a jego rozmarzone oczy patrzą w dal.
- Przejdzie moje kryteria? Ja nie oddam cie nikomu, kto nie jest wyjątkowy.- powiedziałam poważnie.
- Jest naprawdę wyjątkowa… Kocham ją.
Przytuliłam się do Garrett z udawanym wzruszeniem.
- To takie…. Takie wzruszające!- zamiast płakać zaczęłam się śmiać.- Jestem szczęśliwa, że znalazłeś kogoś dla siebie! Strasznie! Chłopcy jesteście najważniejszymi osobami na ziemi. Dla mnie. Przytuliłam tego, który siedział mnie najbliżej.
- Gdyby nie wy już by mnie tu nie było.- uśmiechnęłam się.
- Nie ma, za co Iza.- usłyszałam głos Pandy.- A teraz patrz jak moja matka odstawiła dom…
Rzeczywiście. Nigdy tak nie było… Ogromny dwór, z białego marmuru i szkła był otoczony dużymi jabłoniami, na których zielonych żółtych i czerwonych jabłek wisiały różnokolorowe wstążki zawiązane na kokardkę.
Ani na podjeździe ani na trawniku nie było ani jednego listka! Chociaż jest już późna jesień!
Wyszłam z auta. A na polu wiał ciepły przyjemny wiaterek. Pomimo tego, że jest jeszcze jasno, miniaturowe latarnie poumieszczane wzdłuż drogi były już włączone. Fontanna żywo wypluwała wodę a w jej baseniku pływały jabłka. W zagrodzie oddalonej od domu ganiały konie. Boję się wchodzić do środka…
Wypuściłam Sterlinga z auta i zapięłam mu smycz. Pies nie lubił na niej chodzić, ale robił to z godnością. Nie upierałabym się z tym gdyby nie Katarzyna. Wredny babsztyl. Z tego, co pamiętam przemieniła ją ta sama wampirzyca, co Dymitra. Niejaka Ewa. Najpierw przemieniła Dymitra. Najzwyczajniej w świecie zrobiła to z własnej pobudki. Zakochała się w nim. Potem żeby go do siebie przekonać przemieniła jego matkę, siostrę brata. Aron za nią nie przepada, ale oczywiście obie kobiety do tej pory są jej wdzięczne za ten hojny dar i od niepamiętnych czasów próbowały zeswatać ją z Dymitrem. Ale chłopak nigdy się nie poddawał i był twardy w swoim postanowieniu. Ciekawa jestem czy będzie na balu, dawno jej już nie widziałam…
Wzięłam swoją torebkę, a Dymitr resztę bagaży. Garrett zajął się autem i usuną je z podjazdu.
Szłam za Pandą modląc się by za szybko nie spotkać jego matki.
Hol był przystrojony jak nigdy. Na horyzoncie brak wrogów… Do czasu… Zza winkla wyszła dumnym krokiem Zoya… Kurde… Stanęła na środku schodów i założyła ręce na pierś.
- Co ona tu robi?- spytała władczym tonem.
Spojrzałam pytająco na Dymitra.
- Przyjechała na święto zbiorów. Przeszkadza ci to coś?- odsyczał.
- Tak. Matka powiedziała. Albo ona- pokazała na mnie palcem- albo Nadia.- zaczęła stukać butem o posadzkę.
- Wytłumacz się.
- Tobie nie muszę się tłumaczyć… A matka nie będzie mi mówiła, kogo mogę zapraszać!
- Zwłaszcza, że to mój gość.- z góry usłyszałam głos Arona- mi matka nie stawiała żadnych wyborów, więc mogłem ją zaprosić.- zszedł po schodach i staną koło swojej siostry.
- Czy widzisz jakiś problem?- patrząc się w jej twarz uśmiechną się szeroko.
- Nie wszystko jest jak najbardziej w porządku.- wysyczała i wyszła naburmuszonym korkiem.
- Iza. Miło cię widzieć.- przytulił mnie do siebie na powitanie i się odsuną
- Nawet nie wiesz jak mi pomogłeś…- usłyszałam zza siebie głos Pandy.
- Nasza siostra potrafi zajść za skórę.- powiedział uśmiechnięty.- nie mówiąc o matce.- wyszeptał- kazała mi wiązać kokardki na drzewach!
Zachichotałam.
- Isa!- usłyszałam z góry krzyk Nory.
Zbiegła po schodach na dół jak mały skrzat, a jej fiołkowa sukienka falowała dookoła jej nóg.
- Miło cię widzieć.- przytuliła mnie.- jedyny prawdziwy Amerykanin, z którym mogę porozmawiać.
- A ja?- naburmuszył się Garrett.
- Ty jesteś wątpliwym Amerykaninem…. Chociaż?
- Dobra, dobra.  Dajcie jej odsapnąć.- zaczął śmiać się Dymitr.- Isa, chciałem ci przedstawić. Nadię Valentain. Nadio to Isabella Swan. Moja przyjaciółka. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie szczerze i wypowiedziała po rosyjsku kilka słów na powitanie. Odpowiedziałam jej w tym samym języku.
Nadia miała filigranową figurę, burzę blond loków, słodki wyraz twarzy i duże ładne czerwone jak tulipany oczy, które kontrastowały z malinowymi pełnymi ustami. Miała na sobie akwamarynową zwiewną sukienkę i wysokie szpilki. Była ode mnie niższa, a co dopiero porównywać z Dymitrem!
- Dobra, dobra. Nam jej każesz nie zamęczać a sam ją zamęczasz.- zaśmiał się Garrett.- Isa, chodź ze mną, jestem jedyną osobą, która od ciebie w tym momencie nic nie chce. Pokażę ci twój pokój.
- A wiesz w ogóle gdzie jest?- żachną się Dymitr.
- Tak… Nie…
- To dobrze. Ja zaprowadzę Izę, a ty pobaw się w tragarza.
Chłopak złapał mnie pod rękę i zaczął prowadzić korytarzem a Garr człapał za nami z walizkami.
W ostatniej chwili zauważyłam, że ktoś przyglądał się całej tej sytuacji. Opierał się nonszalacko o barierki na drugim piętrze. Jasne nie do końca kręcone włosy okalały mu twarz jak lwia grzywa. Miał lekki zarost i białą skórę. Przyglądał mi się uważnie śledząc rubinowymi oczami. Uśmiechną się do mnie lekko, gdy zauważył moje zainteresowanie. Ta chwila, moment, gdy nasze spojrzenia się spotkały. To było niewiarygodnie intymna sytuacja. Ale jak mogło do niej dojść w tak krótkim czasie. Wchodzę za winkiel i tym samym schowałam się przed wzrokiem nieznajomego.
Moje myśli były nawiedzane przez głuche pytania.
Kim jest? Jak się nazywa? Co to było?
Miarowy stukot pazurów Sterlinga o posadzkę łączył mnie z rzeczywistością. Nie widziałam czy Dymitr coś do mnie mówi. Byłam całkowicie zaabsorbowana nim… Nagłe szarpnięcie cofnęło mnie do tyłu. Wróciłam do rzeczywistości błądząc rozbieganym spojrzeniem po korytarzu. Lekko uchylone drzwi otwierają się bardziej. Katarzyna Bielikow… O nie… Widać, że jest zdenerwowana, a raczej rozwścieczona jak osa!
Trzymałam na ręce małego psa. Małą rozwścieczoną hiszpańską kiełbaskę. Jak ja go nienawidzę.
- Co to ma być!?- Głos Katarzyn rozniósł się po korytarz, tak jak zapach jej drogich perfum.- Tu nie można wprowadzać psów!
Wyprostowałam się odbierając atak. Dumnie uniosłam głowę i pogłaskałam po głowie przestraszonego Sterlinga, który przykleił się do mojej nogi. Zeskanowałam ja uważnie wzrokiem.
- I kto to mówi? Osoba, która trzyma psa na ręce.- powiedziałam bardzo spokojnie z nutką kpiny, której nie potrafiłam zatuszować.
- Ach!- Pisnęła oburzona i zasłoniła uszy swojego pupila- idiotyzm! Fifi to bardzo dobrze wychowany piesek! A nie, nie…- nie wiedząc, co powiedzieć wskazała na mojego psa- To coś! Kosmate. Brzydkie jak noc! I do tego Szkot! Moja Fifi jest bardzo dobrze wychowana! Płynie w niej czysta Rosyjska krew! A pies jest odbicie właściciela, więc wątpię by to twoje „coś” było, wychowane.- na ostatnie słowo nałożyła widoczny nacisk.- ma zniknąć z tego domu! Bo inaczej sama powieszę go na drzewie! Mówię poważnie.
- Hah. Po właścicielu? To, to twoje kosmate chorizo ma fat…- w ostatniej chwili Dymitr dźgną mnie w plecy.- bardzo dobre wychowanie.- uśmiechnęłam się fałszywie, po czym skinęłam i ruszyłam do przodu popchana przez Dymitra.
- I to coś ma zniknąć z pokoi!- wrzasnęła za nami.
- Wredne, głupie, babsztylowate, francowate…. WIEDŹMA!- mamrotałam pod nosem.
Garrett się chichrał a Dymitr zaciskał zęby. W końcu doszliśmy do mojego pokoju. Po otworzeniu drzwi ukazał mi się mały pokoik ze szklanymi drzwiami, którymi można było wyjść na zewnątrz, dużymi strzelistymi oknami, zza których widać było czerwone róże i trochę zagrody dla koni.
Duże łóżko, szafa, komoda i mały stolik na czterech nogach, do którego przymocowane zostało duże lustro. Na ziemi został ułożony perski dywan w czerwono-brązowych barwach. Ściany mają odcień jaśminu i jedyne, co mnie w nich denerwowało to, to, że został na nich powieszony portret Katarzyny. Będzie się na mnie gapiła w dzień i w noc! A oczy na obrazie Są tak samo wredne jak w rzeczywistości!!! Sterling położył się na łóżku jakby wiedział, co go czeka.
 Garrett wniósł moje walizki, za co byłam mu bardzo wdzięczna.
- Iza, będę musiał go wziąć. Wiesz, że z moją matką nie ma przelewek.
- Tak wiem. Ale gdzie on będzie?
Dymitr popatrzył na psa, a pies na niego tak maślanym wzrokiem, że dałoby się posmarować cały bochenek chleba!
- Dam go do stajni, do innych psów. A kiedy będzie polowanie pojedzie z nami. Pobiega sobie, wyżyje się…
-Przecież w tamtym roku jej nie przeszkadzał!
- W tamtym roku to on był szczeniakiem i mogłaś go nosić na rękach. Ale zdaje się, że moja matka chce ci uprzykrzyć życie w czasie zbiorów żebyś więcej nie przyjeżdżała.
- Ale na razie go nie zabieraj. Wiem gdzie to jest. Zaprowadzę go.- uśmiechnęłam się i przytuliłam się do niego zarzucając ręce na jego szyję.
-Dziękuje.- wyszeptałam i pocałowałam go w policzek.
Kątem oka nagle zauważyłam jak ktoś przechodził korytarzem zwalniając przy otwartych drzwiach, lecz gdy tam popatrzyłam nie zauważyłam nikogo…
- Za co?
- Za to, że mnie powstrzymałeś przed powiedzeniem twojej kochanej mamusi, co tak na prawdę o niej myślę.
- Nie ma, za co.- uśmiechną się do mnie.- muszę iść pewnie szuka mnie już po całej posiadłości.
- Dymitr!- jej wrzask odbił się od ścian korytarza, tworząc skrzeczące echo.
- O wilku mowa… Idź, ja się wypakuję.- uśmiechnęłam się i odprowadziłam go wzrokiem.
Chłopak zamkną drzwi i zostałam z psem sama.
- No to, co Sterling? Będziesz musiał nocować w stajni.
Pies skulił uszy.
- Wiem, też mi się to nie podoba, ale będę cię przemycać.- mrugnęłam do niego i rozpięłam pierwszą torbę.
Wypakowałam z niej pierwszą suknię. Przeżyła w dobrym stanie i mam nadzieję, że reszta również nie będzie bardzo pogięta… Wyciągnęłam całą jej zawartość, co uczyniłam również z pozostałymi dwoma. Wszystkie suknie powiesiłam na wieszaczkach, okręconych jakąś delikatną wstążką by nie niszczyć ubrań i wsadziłam do obszernej szafy. Biżuterię, której było dosyć sporo umiejscowiłam na starannie wyrzeźbionej w ciemnym drewnie, komodzie, do której schowałam również bieliznę i ubrania na powrót.
Kosmetyki ułożyłam starannie na biurku z doczepianym lustrem, w którym przy okazji się przeglądnęłam.
Z soczewki już dawno się rozpuściły i szkarłatne oczy kontrastowały z rubinowym naszyjnikiem, który dumnie prezentował się na mojej szyi. Rozczesałam włosy, przez co ułożyły się one w kaskady kasztanowych fal. Uśmiechnęłam się do siebie i zajęłam się przyborami do mycia. Jeden szampon o zapachu jabłek i rozmaite sole do kąpieli postawiłam na brzegu kanciastej wanny wmurowanej w ścianę i obłożonej kafelkami. Na jej brzegach stały też nieużywane świeczki, które za niedługo, za moim pośrednictwem, zostaną użyte. Gąbkę wrzuciłam po prostu do wanny a szczotkę do zębów i pastę na kran.
Oczywiście nie zapomniałam o Sterlingu. Dla niego przygotowałam dwie miski, karmę i jego ulubionego pluszowego zająca.
Do jednego pojemnika nasypałam jedzenie a do drugiego nalałam wodę. Obie miseczki postawiłam pod portretem Katarzyny. Właśnie o wilku mowa… Stanęłam okrakiem nad psem, który przyszedł jeść i za nic w świecie nie chciał się posunąć. Złapałam za mosiężne ramy obrazu.
- Witaj Kat.- popatrzyłam na jej płócienną twarz.- Papa Kat.- obraz postawiłam przodem do ściany chowając go za szafę.
To się nazywa szacunek do gospodarza!
Usłyszałam lekkie pukanie do drzwi, a po chwili wychyliła się zza nich czupryna prostych rudych włosów.
- Hej Nora.- uśmiechnęłam się do niej serdecznie.
- Hej.- odwzajemniła gest
Dziewczyna weszła i usiadła na łóżku, na którym zdążył ulokować się Sterling, właśnie gryzący swojego misia.
- Cześć piesku.- zaczęła drapać go za uszami, a jego noga latać uderzając o materac, który skrzypiał żałośnie.
- Ściągnęłaś jej portret?- spytała rozbawiona spoglądając na ścianę, na której został widoczne jaśniejszy prostokąt.
- Tak. Nie uważasz, że ten pokój od razu stał się przytulniejszy?
- Oj tak!
Zaczęłyśmy się śmiać.
Mnie i Norę dużo łączy, a głównie to, że żywimy te same uczucia do Katarzyny.
Usiadłam po drugiej stronie Sterlinga żeby dobrze ją widać i zapytałam, wprost: ·- Kim był ten mężczyzna na schodach?
- Wtedy, kiedy przyjechałaś? Siostra Dymitra. Zoya. Ja też uważam, że powinna zgolić wąsik.
Zaczęła chichotać.
- Dobrze wiesz, że nie o tego mężczyznę mi chodzi.- zaśmiałam się.- Ten blondyn na szczycie schodów. Przyglądał mi się…
-A chodzi ci o Basha.- przerwała- To dobry przyjaciel Arona. Francuz. Bili się podczas jakiejś wojny. I żeby był śmieszniej po przeciwnych stronach!
- To jak to się stało, że są przyjaciółmi?
-On pomógł mojemu mężowi. Nigdy nie chcieli mi powiedzieć jak, ale od tamtej pory są przyjaciółmi.
- Byli już wampirami?
- Tak. Chyba tak- uśmiechnęła się.- No dobra Swan, ale teraz opowiadaj! Nie widziałam cię rok! A teraz trzeba to nadrobić!
"DO WHAT YOU WANT!"

środa, 8 lipca 2015

Rozdział 3 "It's time to start living"

"Dostałam małej znieczulicy, ale myślę, że jakoś ją przetrwa :P"

     Od dnia, w który mnie zostawił minęło dobre dwadzieścia dwa lata. Za to wampirem jestem dwadzieścia lat.  I przez to, co powiedział mój przyjaciel, żyję do teraz…
     Dymitr i Garrett są dla mnie jak starsi bracia. Niestety mieszkają na dwóch końcach świata. Dimka w Rosji, dokładniej w Moskwie. A Gar w stanach zjednoczonych. Ja mieszkam po środku. W Szkocji. Nie powiem żeby było mi smutno. Co kilka miesięcy jeden z tych oszołomów napada mnie w moim własnym domu. A co dopiero mówić o tym jak się zmówią! W tedy jest istna masakra. Ale muszę się przyznać. Zajmują w moim sercu bardzo szczególne miejsce. Przemaglowali moją duszę jak Rusek matrioszkę. Rozmrozili ją. Doszczętnie! Teraz ma konsystencje ciepłego, lepkiego budyniu otwartego na innych.  I nie wiem czy ich za to nienawidzić czy kochać?  Miałam być silna i twarda jak skała, żeby znów nie dać się zranić, a tu, co? Nico!- Myśląc o tym wszystkim głupi uśmieszek ciśnie mi się na usta. Ale są i ciemniejsze strony mojej natury. Zabijam ludzi. Tak żywię się ludzka krwią. A ich zabijanie sprawia mi niebiańską przyjemność.  Zwierzęce osocze jest ohydna, moje ciało jednak może je już przyjmować. Ale nie zaspokaja moich potrzeb, względem daru. A to już inna sprawa. Dwoma słowami mogę określić swoją umiejętność. Ożywiam trupy. Garrett pieszczotliwie nazywa mnie kostuchą, ale jak znaczna z czarnuchą to dostaje z liścia w twarz. Ta umiejętność jest wykańczająca, jeżeli nie jestem najedzona do syta. Mój rekord to przebudzenie i kontrolowanie dwudziestu ciała na raz! Możecie się spytać, co w tym takiego wykańczającego. O tuż. Gdy przeholowuję mój organizm się wyłącza i zasypiam tak na kilka godzin. Musze się w tedy schować w jakieś ciemne miejsce, bo światło w tym okresie jest nieprzyjemne.  Dlatego ćwiczę by nigdy mi się to nie przytrafiało… Hah, ile ja musiałam się męczyć by moja kolacja nie wstała i nie chciała mnie udusić.... Do tej pory pamiętam zdziwienie chłopaków po moim pierwszym posiłku. Garrett z mojego ożywionego obiadu zrobił ognisko dla harcerek. Zgrywam się.
Jak wspominałam, mieszkam w Szkocji. W malowniczym i jakże uroczym mieście z dostępem do morza. Aberdeen. Zamieszkiwane przez około dwieście dwadzieścia dwa tysiące osób z nadwyżką. Dużo krwi… Nikt nie zauważy, gdy zginie kilka osób.  Mam domek w lesie. Mały, zgrabny, z dość ciemnego drewna i gładkiego kamienia. Dach zbudowany jest z prawie czarnej dachówki. Zadaszony balkon z mosiężnymi barierkami. Mnóstwo okien, przez które wpadają poranne promyczki światła. Garaż, który pomieści dwa auta. I co kobiecie więcej do szczęścia potrzebne?
Na zewnątrz zapiera dech w piersiach a co dopiero wchodząc do środka! Gdy otworzy się mosiężne drzwi i zrobi się pierwszy krok można poczuć się jak w bajce. Oczy na początku zauważają szerokie schody zakręcające się do góry, przez co nie widzimy ich końca. Ściany pokryte kamieniem Łuki z drzwiami prowadzące do innych pokoi.
Gdy przekraczało się duże drewniane drzwi czuło się zmianę klimatu. Nie było już kamienia. Wzdłuż ściany poumieszczane zostały strzeliste okna z zasłonami.Pokój był utrzymany w bieli, szarościach i jasnych brązach. Na środku stał stolik o skomplikowanej konstrukcji. Jego nogi i poprzeczki zostały zrobione z ciemnego metalu, a blat z jasnego drewna ułożonego w kafelki. Po obu stronach tego stolika stały dwie ani szare ani białe kanapy obrzucone wzorzystymi poduszkami z różnych materiałów i jedną ogromną włochatą i szarą. A nie, to Sterling, mój pies... Z sufitu zwisał dość nietypowy żyrandol. Jednak nie tylko on dawał światło w ciemne noce i dnie. Na ścianach zostały zamontowane mini żyrandole przyścienne, a w suficie, lampy skierowane na obrany na ścianach. Jednak najwięcej ciepła i światła dawała główna część tego pokoju. Duży kminek, obok którego stały fotel i wielkie poduchy. Na kominkowej półce stały różne szpargały a na ścianie tuż nad wisiało ogromne lustro w białej oprawie. Lewo od całego siedziska znajdowało się trochę pustej przestrzeni, która prowadziła do ściany pokrytej kratkowanymi szybami i przejście na taras.
W tym pokoju zaczyna się jednak robić przytulnie gdy ktoś przyjedzie i siedzi się w nim w większej grupie osób. Wszyscy są ściśnięci i robi się tak swojsko.
Nikt do tej pory jeszcze nie narzekał. Z salonu przez niezamykane łuki można dojść do kuchni i jadalni, której często nie używam. Oraz Dużej i przestronnej biblioteki domowej. Przez dwadzieścia lat udało mi się zebrać sporą ilość książek, w tym stary pamiętnik Garrett. Ale to tajemnica. Pomimo tego niektóre pułki nadal są puste i czekają na to by coś na nich płożyć. W całej czytelni były poumieszczane fotele i wielkie poduch. Dużo osób się w niej nie zmieści, ale jest to jedno z moich ulubionych miejsc w domu.  Co do mojego pokoju. Znajduje się na piętrze. Jest to totalna mieszanina artystycznego nieładu. Podłoga wymazana w niektórych miejscach farbą plakatową i moje ścienne arcydzieła przedstawiającą miejscowe pejzaże. Gdzieś w tym nieładzie znajduje się łóżko i kilka foteli zakopanych pod stertami książek.
Wreszcie moje najukochańsze miejsce na całej posesji wielki ogród łączący się z jodłowym lasem. Duże jezioro. Stare drzewa. Jedno nawet zasadziłam własnoręcznie! Karłowate jabłonie, na których czerwienią się i tak szkarłatne już jabłka. Pełno lawendy, która rosła w niewielkich kupka po całym ogrodzie. Bluszcze owijające drzewa, żywopłoty. Mały mostek nad jeziorem.  Śpiew tutejszych ptaków. Zapach roślin z lasu. Wilgotne i ciepłe powietrze. Jednym słowem… Znajduje się tu wszystko, co trzeba. To raj… Położyłam się na huśtawce i zapaliłam świece. To moje życie. Życie bez niespodzianek, klarowne i ciche. A może nie?
Dźwięk dzwonka w telefonie spłoszył dzięcioła, który zaprzestał kanonady uderzeń o drzewo. 
- Iza!- usłyszałam radosny męski głos w słuchawce. Znany i przeze mnie osobiście bardzo lubiany. Dymitr. Teraz do pary brakuje już tylko Garrett. Panie Boże, jeśli tam jesteś proszę by on teraz nie zadzwonił.
- Cześć Dymitr! Dawno cię nie słyszałam. Czy coś się stało?- spytałam podejrzliwie.
Rzadko, kiedy dzwonił. Wizyty składał mi niezapowiedziany. Więc, o co może chodzić?
- Nie nic się nie stało.- wyczułam w jego głosie odrobinkę rozbawienia.-  Wysłałem ci list z zaproszeniem, ale nie dostałem od ciebie potwierdzenia.
- Jaki list? Jakie zaproszenie?
- Iza. Jest jesień.
- I?
- Znasz mnie dwadzieścia lat. Wiesz, co moja matka robi każdej jesie…
- Dymitr! Co ci tak ciężko przemielić kilka słów?!
- Nie jest mi ciężko! To ty mi przerywasz.
- Mów.
- Doroczne święto zbiorów. Jak co roku moja rodzina organizuje święto zbiorów.
Trzy słowa a tak dosadne. Doroczne Święto Zbiorów. To podczas niego po raz pierwszy spotkałam jego matkę Katarzynę, brata Arona z żoną Norą i siostrę Zoye.
Tak rodzina Dymitra żyje, oczywiście, jeśli koegzystowanie, jako wampir można nazwać życiem. Mają sady. Hodują jabłka. Ponoć ta tradycja przechodziła z pokolenia na pokoleniu, a u nich zatrzymało się to na ostatnim, ciągle tym samym. Biedny Dymitr utkwił w tym bagnie na zawsze. Oczywiście Muszą maskować swój wiek. To wszystko jeszcze, jako tako prosperuje, bo zrobili kilkudziesięcioletnią przerwę i dopiero od jakichś 9 lat wszystko zaczęło żyć od nowa, a sady zaczęły prosperować. Osobiście byłam na nich z 6 razy. Ale zawsze przyjeżdżałam albo na koniec albo na początek imprezy. Nigdy nie mogłam dysponować wolnym czasem. Sama nie wiem, dlaczego? Albo szukałam sobie wymówek, bo jego matka zachowuje się jakbym była, co najmniej wcieleniem zła. Nie wiem czy po naszym pierwszym spotkaniu nie skropiła mnie wodą święconą, gdy nie patrzyłam. To straszna kobieta… W każdym razie. To święto trwa tydzień bez jednego dnia. Wszystko odbywa się w ogromnym dworze i włościach rodziny Dymitra. Zawsze ofiarują nocleg wszystkim swoim gościom, ale większość z nich pochodzi z okolicy. Tylko ja i Garrett jesteśmy z poza rosyjskiej śmietanki towarzyskiej. No i jakiś wampir. Znajomy brata Dymitra. Nie mam pojęcia, kim jest i jak się nazywa, nigdy się nie spotkaliśmy, bo nigdy nie mogliśmy na siebie trafić!
- Halo, ziemia do Izy!
Moje rozmyślania zostały zakłócone przez denerwujący głos w słuchawce.
- Sorki odleciałam.
- Więc jak mówiłem wszystko odbędzie się siedemnastego listopada i kończy dwudziestego drugiego. Rozpoczęcie o godzinie piętnastej. Masz dwa dni. Zaniepokoiłem się, że nie odpisałaś na list ani nie zadzwoniłaś.
- Kochana poczta. No cóż widzimy się za dwa dni rusku.- zaśmiałam się perliście.- Garrett też będzie?
- Tak. Wiesz, że byśmy się zanudzili bez niego.
- Tak. Zapowiada się długi tydzień.
- Ale tym razem, zostaniesz do końca.
- Wiesz al…
- Od samego początku do samego końca. I jak zapomnisz sukienek na kolejne dni to dam ci jakąś mojej siostry. A wiesz, jaki ona ma gust. Więc ostrzegam…
- Okay, Więc tak chcesz się bawić. Siłą. Zapamiętam to sobie.
- Nie zatrzymuję cię. Dopełniaj obowiązki i przyjeżdżaj. Musisz kogoś poznać.- usłyszałam cichą nutkę rozradowania w jego głosie.
- Kogo?!
Rozłączył się.
- Zabiję cię- szepnęłam cicho pod nosem.
 Soko, ale jak ja w tak krótkim czasie znajdę sześć sukienek?! Pokonałam cały ogród i weszłam do domu. Lekko zakręcona pobiegła do swojego pokoju, po czym wpadłam do garderoby. Nie kupuję dużo ubrań, tylko przez te dwadzieścia lat trochę się uzbierało, ale i tak nie wszystkie półki i wieszaki są pozajmowane.
Wybrałam sześć sukienek, w których nigdy tam nie byłam. Były one przygotowane na wyjazdy, które nie wyszły. To Święto jak już wiadomo trawa sześć dni i dzieli się na sześć części.
Pierwsza- nieoficjalna, podczas której wszyscy się zjeżdżają, gospodarze domu witają przybywających i proponują im zakwaterowanie i tym podobne. Wieczorem jest bal.

Drugi dzień to też druga część obrzędu. Odbywa się wielki bal w stylu barokowym. Kobiety są ubrane w suknie do samej ziemi, rozkloszowane, gorsetowe. Trzeciego dnia jest degustacja win jabłkowych, co w wypadku wampirów jest prawie irracjonalne. Prawie, bo rodzina Dymitra do drinków podawanych mojej rasie dodaje krew, przez co ma to jakiś smak.
Czwartego dnia odbywa się bal kostiumowy, a wieczorem puszczanie lampionów na szczęście.
Piątego dnia odbywa się tradycyjne i sentymentalne zrywanie jabłek oraz wielkie polowanie konne na lisy i króliki. – tego dnia szczerze nienawidzę. Na szczęście polują tylko mężczyźni a kobiety zostają w domu spędzając czas na plotkowaniu i zrywaniu jabłek. Niektóre plotą wianki z kwiatów jesiennych, lub tych dostarczonych z kwiaciarni. Wianek oczywiście, ma obowiązek włożyć każda, wolna w tym dni, dziewczyna.  Później są one puszczane do wielkiego jeziora. Jeśli się nie zatopią kobieta znajdzie miłość jeszcze w tym roku. Czasem zdarza się, że jakiś mężczyzna wyłowi taki wianek okazując sympatie jakiejś pannie.
 Szóstego dnia odbywa się ostatni bal. Pożegnanie, pokaz sztucznych ogni i życzenie długich i owocnych plonów w następnym roku.
Na każdy dzień muszę mieć inna suknie, idealnie dostosowaną do sytuacji.
Będę mieć dużo walizek! Oj dużo!
Wyciągnęła trzy ogromne walizki. Na szczęście udało mi się do nich zmieścić włączając w nie małe kosmetyczki z biżuterią i kosmetykami. Oraz ubraniami na odjazd, który na sto procent odbędzie się siódmego dnia.
Oj będzie się działo. Nigdy nie byłam tam tak długo!
Usiadłam na obijanej kozetce w moim pokoju. W kominku, w którym buchał wesoły ogień. Włączyłam komputer i wstukałam nazwę tutejszego lotniska.
Przejrzałam najbliższe loty do Rosji. Na szczęście najszybszy lot jest w dniu imprezy o dziewiątej nad ranem. Początek ma być o godzinie piętnastej, więc akurat się uda być na styk. Zabukowałam bilet. Na szczęście w pierwszej klasie nie ma tłumów. Uśmiechnęłam się. Muszę jeszcze znaleźć szkła kontaktowe… Bez nich ani rusz.
Wyłączyłam laptopa zapisując numery rezerwacji i schowałam go do torebki. Dałam nura pod łóżko wyciągając pudło z klamotami, na które nie miałam miejsca w szafkach. Zaczęłam w niej grzebać przewracając wszystko dosłownie do góry nogami. Ładowarki karty pamięci, kredki, ołówki, stary aparat? A ten tu skąd?·Wreszcie znalazłam małe pudełeczko ze złotymi szkłami kontaktowymi, dzięki którym moje oczy nabierały brudno-brązowej barwy.
Niestety zostały mi tylko dwie pary. Na balu moimi oczami zajmie się Dymitr, ale podczas podróży muszę działać na własną rękę. Teraz tylko trzeba iść coś zjeść. Muszę się ubrać w coś, dzięki czemu moja potencjalna ofiara zwróci na mnie szybko uwagę nie robiąc zamieszania.
Założyłam małą czarną. Sięgała mi ona gdzieś do połowy uda. Nie miała ramiączek a pod biustem i na samym dole tuż przy rąbku znajdowały się paski zrobione z lekko prześwitującego materiału. Na stopy wsunęłam szpilki ze srebrnymi obcasami. Usta pomalowałam krwistoczerwoną szminką, a rzęsy przejechałam spiralką. Wychodząc zgarnęłam z blatu stołu kluczyki do auta i zarzuciłam na siebie czarną skórzaną kurtkę.
Zamknęłam dom i schowałam kluczyki do auta wyjeżdżając z garażu z piskiem opon.
Jechałam szybko. Światła rozpraszały mrok na ulicy. Zjeżdżałam w dół kreując się do miasta.
 Ehh... Moje gardło piecze na samą myśl o słodkiej krwi.
Gdy wjechałam do miasta zaczęło pokazywać się coraz więcej ludzi. Auto zostawiłam na parkingu w nowoczesnej i dobrej dzielnicy, a sama pobiegłam do gorszej dzielnicy. Z oddali słychać było już muzykę z podrzędnego klubu. Coraz więcej idących chodnikiem ludzi zataczało się albo jeszcze piło alkohol. Kiedy dotarłam do „centrum” tej sodomy, oparłam się o jakiś budynek pokryty ulicznym grafiti. Moje oczy przeczesywały teren poszukując jakiegoś niebyt upitego i niezbyt trzeźwego chłopaka. Poczułam na sobie czyjś wzrok. Tak to było to. Mężczyzna w podeszłym wieku, pił alkohol prosto z gwint przyglądając mi się uważnie. Kokieteryjny uśmiech wpełzł mi na twarz. Ale pod nim kryło się coś gorszego. Radość potwora siedzącego we mnie.  Spojrzałam na niego wymownie po czym odwróciłam się i ruszyłam w stronę zaułka uwydatniając każdy swój krok. Co chwila patrzyłam w tył czy mężczyzna dał się nabrać.  Chyba tak. Właśnie wręczał komuś butelkę z wódką i ciągle się na mnie gapił. Stał w miejscu.
Cholipka… Skryłam się delikatnie za ścianą zaułka ocierając się o nią umyślnie. Wciąż patrzyłam na niego wyzywająco i kusząco. Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech. Nareszcie! Ale dalej stał w miejscu. Delikatnie uniosłam rękę i zalotnym gestem ręki nakazałam mu do mnie przyjść. Wreszcie się ruszył!  Szedł w moim kierunku zwalistym krokiem.  Zagłębiłam się do zaułka chowając w ciemności.
- Malutka? Gdzie jesteś?- usłyszałam jego pijacki głos.
- Tutaj…
Mężczyzna mnie dopadł. Rozpiął kurtkę i rzucił ją na ziemię. Czułam od niego silny zapach alkoholu i drogiej perfumy. Nie chciało mi się z nim bawić. Szybko zakryłam mu usta dłonią i wgryzłam się w szyję. Życie uciekło z niego szybko, a ja szybko napełniłam swój żołądek.
Odrzuciłam bezwładne ciało i wrzuciłam je do kubła na śmieci.
Zabrałam kurtkę i ruszyłam na dalsze łowy… 

 
"I can & I will"

niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 2 "A visionary SEES light in dark"



Ehh... Miło czuć, że komuś się to podoba :3 Jestem zaszczycona, że jesteście :)

Czas przemijał… Oh ile bym dała aby w swoim cierpieniu topić się w Lecie, a nie Styksie.
Jej czarne wody byłyby lepszym towarzyszem śmierci…
 Słońce zachodziło a jego promienie zastępował nikły blask księżyca.  Nie jadłam nic, bo każda próba nasycenia się kończyła się tak jak poprzednie. Moje tęczówki nie odróżniały się już od źrenic. Czułam jak moje żyły zsychają pod skórą. Każda kość w moim ciele wołała o wolność do mózgu, który zaślepiony natłokiem nowych wrażeń nawet nie reagował. Znalazłam małą opuszczoną chatkę w lesie. Była całkowicie zarośnięta i zaniedbana. Wręcz się waliła. Nie oczekiwałam nigdy takiej trumny.
Prze miesiąc nie zmieniałam swojego położenia i siedziałam skulona na łóżku.
Moje nogi i ręce powoli odmawiają mi posłuszeństwa, a wewnętrzny potwór wypijał z zachłannością resztki krwi, które pozostały w moim ciele. Tartar byłby wybawieniem…
Nagle usłyszałam głosy.
- Czy jesteś pewnie, że to tu? Jakoś nie wygląda to na zamieszkałą okolice. I na pewno nie przez wampira.
-  Takich szkód nie mógł narobić człowiek. Tam było chyba dziesięć połamanych drzew i jeszcze to pozabijane zwierzęta!- usłyszałam podekscytowany męski głos.- Nie sprawdzaliśmy jeszcze tylko tego miejsca. Jeśli tu niczego nie znajdziemy to dam ci spokój.-  nastąpiła cisza a po chwili klamka drzwi ugięła się.- Zgoda?
- Dobra.- odpowiedział męski baryton i drzwi otworzyły się.
Głowa boleśnie zabolała, gdy podłoga zaczęła trzeszczeć. Klamka nienawistnie przeszywała powietrz swoim wrzaskiem. Potem ciche wciągnięcie powietrza…
Do momentu, gdy ich ujrzałam myślałam ze to wymysły mojego zmęczonego mózgu. Ale nie Dwóch mężczyzn z krwi i kości… A raczej tylko krwi. Dwa wampiry wpatrywały się we mnie a ja skuliłam się ostatkiem sił.
- Myślisz, że ona żyje?
- Oddycha, więc raczej żyje.
- Ej nic ci nie jest?- usłyszałam zatroskany głos.
Nie odpowiedziałam.
- Garrett? Pomóż mi ją wziąć.
- Nie podchodź. Bo ukręcę ci kark.- warknęłam próbując wstać, ale moja ręka ledwie, co się uniosła.
- Nie masz siły. Jeśli ci nie pomożemy to umrzesz. – usłyszałam ten sam baryton.
- Wole umrzeć.- warknęłam.- Odejdźcie. Już!- krzyknęłam, gdy nikt się nie ruszał.
- Zostaw ją. Chodźmy.
- Nie ma mowy. Nie zostawię jej tu. Jest potrzebująca!
- Ja nie chcę pomocy!- krzyknęłam ochryple wciąż zakrywając twarz włosami.
- Słyszysz, co ona mówi? Chodź!
Nagle usłyszałam kroki zbliżające się od mnie, a potem uniosłam się w górę oparta na silnych
ramionach jakiegoś mężczyzny.
- Zostaw mnie. Połóż… Zostaw.- zaczęłam jękliwie majaczyć.
- Nie. Garrett otwieraj te drzwi do cholery i idziemy.
Chłopak zrobił pierwszy krok.
Ja nie chcę z nimi iść! Ja chcę umrzeć!. Moje myśli wirowały mi w głowie.
Posunęłam się do ostateczności i gdy mieliśmy przekraczać próg domku wbiłam się kłami w jego szyję.
Chłopak zawył z bólu upuszczając mnie, a ja uderzyłam z głośnym hukiem o ziemie. Moje ciało odczuło to boleśnie.
 Z ust mężczyzny wytoczyło się kilka przekleństw w dziwnym szeleszczącym języku.
- Dziewczyna ma pazurki.- usłyszałam roześmiany głos drugiego chłopaka.-a raczej ząbki.
Zignorowałam go i przeciągałam się do ściany znów się kuląc. Jestem bezbronna.
- Chciałem delikatnie!
Usłyszałam głos nieznajomego mężczyzny i znów poczułam, że mnie podnosi, ale tym razem zostałam przerzucona przez ramie.
- Chodź Garrett. Idziemy do domu.
W czasie drogi nie wyrywałam się. Byłam już spokojna.
Chłopak przestał nieść mnie na ramieniu i znów wziął mnie w swoje ramiona. Tak było o wiele wygodniej. Zarzuciłam mu jedną rękę na szyję i wtuliłam się w jego ramię zamykając oczy. Pachniał jak mięta i cytryny. Pierwszy raz spotykam wampira, jako jeden z przedstawicieli tego gatunku.
Uchyliłam jedną powieką i przyjrzałam się mu zmęczona.
Był blady. Z tej pozycji nie widziałam jego oczu. Jego włosy, o ciemnobrązowej barwie, otaczały mu twarz jak lwia grzywa. Zamknęłam oczy i w tedy przepełniła mnie nienawiść. Przypomniało mi się jak Edward niósł mnie tak po ataku James'a. Zacisnęłam dłonie w pięści.
Zacisnęłam dłonie na koszuli mężczyzny i przycisnęłam do niego jeszcze bliżej głowę.
Po pewnym czasie przestaliśmy iść i weszliśmy do jakiegoś budynku. Chyba nawet domu.
Jednym okiem widziałam biały sufit. A może to jednak psychiatry? Poczułam jak moje plecy stykają się z czymś miękkim, a moje ciało zostało czymś otulone.
Moja głowa bezsilnie opadła na poduszkę.
Otworzyłam oczy i przyglądałam się przestraszona otoczeniu. Zostałam sama. Nikogo przy mnie nie było, lecz po chwili w pokoju rozległo się stukanie butów o panele.
- Pij.- usłyszałam cichy męski głos. Ciągle ten sam. Kojący ból głowy.
Uchyliłam powiekę. Niedaleko mojej twarzy była szklanka napełniona krwią.
Wzdrygnęłam się odsuwając ją od siebie.
- Nie chce krwi. Nie zmuszaj. Ona pali.- powiedziałam bezsilnie odtrącając powracającą szklankę.
- Pali?- spytał zdziwiony.- Wypij. Gwarantuję, że ta nie będzie palić. Mogę się jej napić, jeśli nie wierzysz.- powiedział.
Uchyliłam powiekę przyglądając się mu.
Chłopak przekonany, że to odpowiedź upił łyk ze szklanki i znów podsuną mi ją pod nos.
- Widzisz. Jest dobrze. Wstawaj.
Złapał mnie za ramię.
- Nie…- pokręciłam głową, ale on wepchną mi siłą trochę krwi do ust.
Pierwsze krople trafiły na mój język ożywiając moją wewnętrzną rządzę zabijania…
Wewnętrzny potwór krzyczął z całej siły o „krew!”  pomagając mi podnieść ręce.
Nie miałam siły.
Brunet przystawił mi szklankę do ust i przechylił lekko.
 Palące gardło zaczynało powoli przestawać piec. Z lekkim uśmiechem schwyciłam za szklankę i przechyliłam ją do końca.
- Jeszcze.- Jęknęłam z rozkoszy i wepchnęłam mu szklankę do rąk.
Zadowolony chłopak ruszył do kuchni, a ja rozbieganymi oczami szukałam jakiejkolwiek drogi ucieczki.
Po chwili mężczyzna wrócił. Teraz mogłam przyjrzeć się mu dokładniej.
Jego piękne durze, szafirowe oczy przyglądały mi się z zaciekawieniem. Twarz była smukła o szlachetnych rysach, a na czoło opadało mu kilka kosmyków włosów. Był wysoki, w 100% wyższy od Edwarda i dobrze zbudowany.
Przyglądałam się mu intensywnie, a on podał mi tym razem litrowy woreczek.
Przyssałam się do niego zachłannie czując spojrzenie mężczyzny.
Z westchnieniem odrzuciłam na bok puste opakowanie i oparłam się o oparcie kanapy zamykając oczy.
- Dziękuję. Za wszystko.- szepnęłam z wdzięcznością i otworzyłam oczy.
- I przepraszasz.- powiedział uśmiechnięty.
- Za co?
- Za to, że wgryzłaś mi się w szyję.
- A za to.- powiedziałam uciekając spojrzeniem w dół.
- Nic się nie stało. Mam na imię Dymitr.- powiedział przykrywając mnie znów kocem.
- Dlaczego mnie przykrywasz?- spytałam głupio.
- Bo w pokoju obok jest Garrett, a masz na sobie strzępki ubrań- podsumował.- zresztą jestem też i ja. I nie jestem obojętny na kobiece ciało.- uśmiechną się zniewalająco i wstał.
- Isabella.- powiedziałam gdy miał już przekraczać próg pokoju.
- Miło mi cię poznać.- uśmiechną się znów zostawiając mnie samą.
***
  Leżałam tempo wpatrując się w obraz na ścianie. Nie skupiałam uwagi na tym co jest namalowane. Nie skupiłam uwagi na niczym oprócz bólu, smutki i nienawiści.
Co chwilę słyszałam z innego pokoju rozmowę Garretta i Dymitra.
Potwór który we mnie siedział ciągle domagał się jedzenia, a gardło piekło jakby ktoś wsadził do niego rozgrzany do czerwoności metal.
Wstałam niezdarnie okrywając się kocem. Szczerze to z moich ubrań zostało mniej niż strzępy. Ruszyłam małymi krokami w kierunku odgłosów rozmowy.
- Ciekawe co się jej stało.
- Nie wygląda na starą wampirzycę.- usłyszałam głos Dymitra.
- Widziałeś tę bliznę na szyi? Nie łatwo jest zrobić taką ranę wampirowi. A gdyby stało się to gdy była człowiekiem jad uleczyłby rany. Machinalne dotknęłam dłonią szyi wyczuwając szorstką nierówność..
- Prawda.- przerwał Dymitr- Nie chciała pić krwi. Mówiła że ją pali. Czy jakoś tak.
- Dziwna jest.
- Nie mów tak o osobie, której nie znasz.- stanął w mojej obronie.
Wychyliłam się odrobinę zza futryny.
Była to kuchnia. Dymitr siedział na krześle z wyłożonymi nogami na stół a Garrett usadowił się na kuchennej szafce.
- Izabella. Wejdź i tak wiem, że tam jesteś.- powiedział Dymitr z lekkim akcentem nawet nie patrząc w moją stronę.
Przeszedł mnie lekki dreszcz i wyłoniłam się z kryjówki. Trochę zawstydzona potarłam ramiona.
- Podsłuchiwałaś?- spytał Garrett.
- Nie. Chciałam poprosić tylko o trochę krwi.- jąkałam się przyciskając do siebie jak najmocniej koc.- i coś zdającego się do ubrania. Nie chcę chodzić w kocu.- uśmiechnęłam się nieśmiało.
Garrett zeskoczył z szafki.
- Osiemnastowieczna suknia balowa czy zwykła koszula?- spytał śmiesznie ruszając brwiami.
- Zwarzywszy na to, że jestem tu z dwoma facetami, powinnam wybrać coś bardziej zakrywającego. Ale jak pomyśle o sukniach z osiemnastego wieku to przechodzą mnie ciarki.
- Chodziłaś za życia w takim ustrojstwie?- zapytał się rozbawiony.
- Nie.- zaśmiałam się cicho zawstydzona.- lekcja historii.
- Nawet nie wiesz jak to się trudno rozpina.- parskną śmiechem
Garrett znikną za łukiem prowadzącym do korytarza a ja usiadłam na wysokim krześle przy wysepce na środku kuchni.
Oparłam się łokciami o blat i przyglądałam jak Dymitr z wdziękiem porusza się po pomieszczeniu. Z łatwością rozerwał gruby plastikowy woreczek i wylał jego zawartość do szklanki, po czym położył ją przede mną.
Zachłannie pochłonęłam pierwszy łyk.
- ile czasu się nie żywiłaś?- zapytał po krótkie chwili.- jak cię zobaczyliśmy to pierwsza myśl co do daty to rok góra dwa lata.
-Nie wiem, nie długo.- powiedziałam kręcąc czerwonym płynem w szklance.
- Jak możesz nie wiedzieć?- spytał się zdziwiony i uniósł brwi.
Wzruszyłam ramionami i wzięłam długiego łyka.
- Od kiedy jesteś wampirem?- spytał przyglądając mi się uważnie.
- Nie wiem.- odpowiedziałam zakrywając sobie twarz włosami.
- No to co wiesz?
Popatrzyła na niego groźnie.
-Dobra. Garrett zadzwonił po mnie jakiś miesiąc temu gdy znalazł kilka roztrzaskanych ciał zwierząt.
- Odpowiedziałeś sobie na pytanie.
- To ile czasu nie jadłaś z tego miesiąca?
- Próbowałam coś zjeść zaraz po przemianie. Czyli nie jadłam nic przez miesiąc. Ale to nie tak, że głodówka była jakaś forma mojej wewnętrznej ascezy. Pierwszym co się napatoczyło to był jeleń. Zaraz po, po prostu mój organizm odrzucił to. Próbowałam jeszcze raz i skutek był taki sam. – Zerwałam się na nogi i pochyliłam przez blat w kierunku Dymitra. Zacisnęłam zęby.- Ja chciałam umrzeć! A nie stać się wampirem! Po co mam żyć jak straciłam wszystko?! Ja w tym lesie za życia czekałam na śmierć! A nie wegetowanie w tej postaci! Ja mia…- Dymitr przerwał zamykając mi usta dłońmi.
- Cicho.- powiedział donoście i wstał podciągając mi równocześnie koc, który zsunął się z moich piersi na brzuch- Wiem, że to jest dla ciebie trudne. Straciłaś wszystko w jednym momencie. Zrujnowało ci to życie. –powiedział schylając się na wysokość moich oczu, tak by w nie spojrzeć.- Wiem, że trudno iść dalej. Ja zdołałem. Wiele osób zdołało. Widzę w tobie potencjał. Jakbyś była stworzona do bycia wampirem.- uśmiechną się i odgarną moje włosy za ucho.- usiądź spokojnie. Wypij do końca krew. Uspokój się. Możemy pogadać jak chcesz. - uśmiechną się.- nie spotkałem w swoim życiu takiej wampirzycy.- uśmiech na jego twarzy poszerzył się.
- Jakiej?
- Tak pewnej siebie, pięknej i z taka wielka chęcią do życia.
- Ja nie chcę żyć.- warknęłam.
- Chcesz. Ale założyłaś maskę, która nawet samą ciebie wprowadziła w błąd.- uśmiechną się podając mi napełnioną szklankę.- To oczywiste że nie możesz zadowolić każdego. Musisz być sobą, a maski Ci w tym nie pomogą.
-  Dlaczego tak twierdzisz?
- Bo to widzę…
Zaniemówiłam… Ale muszę przyznać, że go chyba polubię…
"Nie możesz uszczęśliwić wszystkich. Nie jesteś słoikiem Nutelli!"

piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 1 "A great day to die"

Mam tremę… Czekam na pierwsze reakcje w komentarzach kochani. Nakarmcie potworka komentarzowego J To mnie nie zje i pojawi się kolejne nn J

Nie wrócę tam. Nie zniosę więcej spojrzeń mojego ojca, które wręcz krzycz „ Ona zwariowała!”. Po trzech nieudanych próbach zabicia się przestałam próbować. Wreszcie postanowiłam uciec z domu. Do lasu. Wiem, że to głupie, ale ja oczekuje śmierci. Każdą możliwość skończenia z moim ziemskim padołem łapię jak tonący ostatnie hausty powietrza. Żal zalewał moje obolałe i wycieńczone ciało, które dryfowało na Styksie wraz z innymi potępionymi.. Odrzucone i zapominanie… Bez obola, który mógłby przenieść mnie do arkadii… Boga nie ma, gdyby był nie pozwoliłby mi cierpieć… Przez mgłę widziałam wyciągniętą do mnie dłoń… Biała i przeraźliwa. Czyżby to Charon miał zamiar wyciągnąć mnie z głębin na swą łódź? Postawić mnie na nogi bym doznała spokoju?
Uścisk dłoni nie jest przyjemny… Kłujący i łamiący pojedyncze kości. Załzawione oczy powoli odgoniły mgły Hadesu przywracając mnie na ziemski padół… Nie było Styksu, była zimna ziemia, nie był kościstej dłoni, była piękna kobieca dłoń, nie było Charona… Była Victoria. Ogar piekła. Kobieta z nabożeństwem przyciągnęła moje bezwładne ciało. Jej krwiste oczy ślizgały się po mnie.
Lodowate dłonie owinęły się wokół mojej szyi jak stalowe imadło. Czułam jak powoli miażdży moją krtań uniemożliwiając mi jakąkolwiek możliwość obrony. Widziałam, że słabnący puls pod jej palcami dawał jej ogromną satysfakcję.
 Moje nogi bezwładnie wisiały nad ziemią. Nie miałam siły walczyć. Byłam jak szmaciana lalka bez kości. Moje płuca zasysały się boleśnie nie mogąc nabrać powietrza. W końcu zostałam rzucona na ziemię. Przeniosło to ulgę, ale jeszcze większy ból.
- A gdzie twój ukochany?- pytała z kpiną w głosie- Oj czyżby cię zostawił? Samą? Na pastwę losu?
- A twój?- wycharczałam plując krwią.
Jej twarz wykrzywiła się w wyrazie wściekłości.
- Nie zabiję cię. Ale tylko dlatego, że to On zabił Jams, a ja zemszczę się na nim.- zastanowiła się.-  Twoja śmierć nic by nie dała. Przecież on cię nie kocha. Ale jeśli zmienię cię w wampira, to inna sprawa.
Poczułam ulgę, ale i nienawiść… Nie umrę.
Victoria podeszła do mnie.
- I ty myślisz, że ja tak od razu cię przemienię? O nie. Będziesz cierpieć. Tak jak ja po stracie ukochanego. A jak ja przestanę, swoją rolę spełni jad i opęta twoje ciało niczym ogień.
Kopnęła mnie kilka razy w brzuch, a potem w głowę, która odleciała do tyłu.  Poczułam ostry ból w klatce piersiowej. Podniosłam dłoń i natknęłam się na coś ostrego. Z mojej piersi wystawał biały ostry kikut. Ból zalał moje ciało wypychając powietrze z płuc. Dusząc się czułam jak krew leniwie wypływa z mich ust. Nagle przy moim boku zmaterializowała się Victoria.
- I jak się czujesz?- Spytała sarkastycznie, po czym złapała za moją nogę i ścisnęła ją z całej siły łamiąc kości i zgniatając mięśnie.
 Z moich ust wydarł się krzyk bólu, a z oczu wytrysnęły łzy.
-Tak czułam się ja, gdy zabiliście Jamsa. Niesamowity ból. I nienawiść. Za to, co ci zrobię powinnaś podziękować Edwardowi. – zaśmiała się, po czym obnażyła kły wgryzając się w moją tętnice. 
Jad wpłyną w mój krwioobieg, ale ona nie zamierzała przestać mnie torturować. Czułam jak wgryza się. Jej zęby rozrywały włókna mięśni, skórę i tętnicę. A potem tego... Nie ma. Kawałek ciała leży trochę dalej oderwany ostrym zębami drapieżnika. Maltretowała moje ciało nie reagując na moje błagania. Potem znikła, a ja leżałam bezwładnie na ziemi. Czułam jak ból rozrywa moje ciało. Niekontrolowany i szaleńczy krzyk wydobył się z moich ust.
On zabił Jamsa, a ja zemszczę się na nim. Twoja śmierć nic by nie dała. Ale jeśli zmienię cię w wampira on cię znienawidzi.
W głowie dudniły mi jej słowa. Nawet to nie poruszy teraz Edwardem. Zostawił mnie. Na zawsze. Jestem sama.
Topiłam się w kałuży własnej krwi, która powoli zaczęła zalewać moje płuca.  Powoli traciłam kontrole nad swoim ciałem. Posiadałam tylko mój mózg, który odbierał wszystko, co się ze mną działo. Każda końcówka nerwu paliła niewyobrażalnym bólem...  Nadzwyczajna siła napięła moje mięśnie. Palce zacisnęły się na ziemi ściśniętej jesiennym przymrozkiem, łamiąc paznokcie. Krzyk sam wydarł się z moich ust rozrywając struny głosowe i strzaskaną krtań. Moje serce trzepotało jak mały koliber uwięziony w klatce, którego skrzydła obijają się boleśnie o stalowe pręty. S każdą chwilą słabszy i bardziej zdesperowany. Zamknęłam powieki tamując łzy, a świadomość sama ode mnie odeszła.
***
Zimna brudna woda Styksu oblepiała moje ciało i wdzierała się do moich płuc. Krzyczałam łykając obrzydliwą breję, a nieznana siła ciągnęła mnie do tyłu. Próbowałam się ratować. Ale nie istniała taka możliwość…Woda wypełniła mój nos wdarła się do ust a potem oblepiła przełyk rozrywając klatkę piersiową i serce. Nagle silne otrzeźwienie i wydarcie nad wodę. Powietrze było słodkie i zimne. Otulało moje zmęczone ciało. Uchyliłam powieki. Nade mną rozciągały się ogromne korony drzew, zza którymi widziałam bezchmurne niebo i promienie słońca. Myślałam, że Hades wygląda inaczej… Rozejrzałam się. Niedaleko mnie rosły wiosenne kwiaty o odurzającym zapachu. Leżałam na polanie obrośniętej wysoką trawą. Dookoła mnie nie było krwi. Znajdowała się tylko na moich ubraniach, ale jestem na tej samej polanie. Powoli testując swoją sprawność usiadłam. Trawa odtworzyła kształt mojej sylwetki. Ile ja tu leżałam? Jest chyba wiosna, ale była jesień… Chwiejnie wstałam i z nabożeństwem przyglądałam się swojej błyszczącej w słońcu skórze. Swoimi nowymi oczami taksowałam okolice widząc każdy drobny szczegół. Do uszu dolatywał najdrobniejszy szmer, usta uchylały się spragnione ofiary a mózg powoli zaszedł ciemną mgłą pożądania. Krwi. Zrobiłam pierwszy niepewny krok, który szybko zmienił się w bieg. Usłyszałam cichy szelest. Był niczym trzepot skrzydeł gołębia. Ale to nie było to. To był odgłos pompowanej przez żywe serce krwi. Wiedziałam, że to nie człowiek, lecz pomimo tego pobiegłam w tamtą stronę szybko odnajdując źródło. Duży jeleń ostrzył poroże na drzewie. Był potężny i bardzo majestatyczny. Kontrolowana przez wewnętrzną rządzę rzuciłam się na niego łapiąc dłońmi ostre poroże. Czułam pod dłońmi jego ciepło, zwierze nie cierpiało długo. Zwinne ręce tylko raz przekręciły jego głowę o niebezpieczny kąt a ciało padło na ziemię.
Krew wpłynęła do moich ust. Adrenalina zagłuszała smak i nie pozwalała wyczuć nic oprócz pragnienia. W pewnym momencie, gdy upojenie hormonem minęło, znów poczułam się bezbronna a smak powoli do mnie docierał, paląc każdy centymetr  moich ust i przełyku. Mój żołądek ostro zaprotestował, i znów byłam wykończona, a pragnienie rozsadzało moją głowę.
Położyłam się na ziemi płacząc żałośnie w głos. Umrę tak czy tak. Łzy popłynęły po moich policzkach przyklejając do nich pyłki. Wściekła zaczęłam krzyczeć, a żałość zamieniła się w nienawiść. Uderzyłam w najbliższe drzewo. Posypała się kora. Strzepałam dłoń i spróbowałam się ogarnąć. Dam sobie jeszcze jedną szansę. Objęłam się ramionami i ruszyłam przed siebie nasłuchując cudownego bicia serca. Nie minęło dużo czasu, gdy znalazła się dla mnie ofiara. Szybko i bezlitośnie wskoczyłam na niedźwiedzia. Nie ociągając się wgryzła się w jego kark powalając go na ziemię. Krew nie była jak krew. Była jak żrący kwas… To, co znalazło się w moich ustach natychmiast wyplułam i z żałością skręciłam kark zwierzęciu. Mój wrzask rozniósł się po lesie echem. To mój koniec. 
Doczołgałam się do tafli jeziora i przyjrzałam się sobie. Żal i niekontrolowana wściekłość wykrzywiała moją twarz, która niewiarygodnie wysmuklała i nabrała ładnych rysów. Nie było widać śladów po zadrapaniach…
Z westchnieniem przejechałam po policzku i zjechałam na szyję wyczuwając dużą nierówność. Przyjrzałam się temu dokładniej. Był to ślad po wydartym kawałku skóry i mięśni. Okropna blizna.
Poczułam jak serce podchodzi mi do gardła. Była nieco z tyłu szyi. Niewidoczna przez włosy.
Usiadłam chowając twarz pomiędzy kolana. Siedziałam tak aż zaszło słonce. Spojrzałam na niebo, było pełne gwiazd. Widziałam o wiele więcej niż kiedyś. Nowe konstelacje, gwiazdy. To życie mogłoby być piękne, ale ja jestem skazana na śmierć…
Zdjęłam z siebie ubrania i wskoczyłam do jeziora. Zanurzyłam się cała, a woda rozluźniła moje zaciśnięte mięśnie i skołowane myśli. Wypłynęłam na powierzchnię i wzięłam głęboki wdech… Rozejrzałam się. Głód nie dawał za wygraną i wciąż palił mnie od środka jak rozżarzone do białości węgle. Obmyłam twarz i przeczesałam niedbałym ruchem włosy.
Wszystko będzie dobrze. Pewnie z tym jeleniem było coś nie tak. Jak coś zjesz będzie lepiej.
Wzięłam kilka potężnych oddechów i wyszłam z wody. Nie czekając a moje ciało wyschnie założyłam na niepodartą koszule i jeans, po czym roztrzepałam mokre włosy.
Nie z nim wszystko było jak najbardziej tak. To ja nie jestem normalna…
Opadłam bezwładnie na ziemię. Czułam jak moje oczy szczypią a oddech przyśpiesza.  Jestem beznadziejna. Śmierć przyszła do mnie i nie wypuści mnie ze swoich szponów do póki nie umrę. Liczyła pewnie na Victorie, ale ona miała, co do mnie inne plany. Zdruzgotana podniosłam się z ziemi. Szłam powoli łkając pod nosem. Suche już włosy leciały mi na twarz. Z bezradności i wściekłości uderzyłam w drzewo powodując, że złamało się u nasady.
Zaczęłam krzyczeć i kopać, co popadnie.
Dlaczego ja?! Dlaczego musiałam poznać Cullenów!? Wpędzili mnie do grobu... Ale nie zostaniecie zaproszeni na mój pogrzeb…
"YOU’RE NOT INVITED TO MY FUNERAL"




A little MAGIC

Witam osoby, które może chociaż troszkę zainteresowało powstanie tego bloga:) Wszyscy, którzy mnie nie znają, a chcieliby poznać mój styl i samą moją osobę, zapraszam na swojego starego bloga, na którym uczyłam się tak naprawdę pisać: http://pol-wampir-pol-wilkolak.blogspot.com :)
Nie owijając w bawełnę. Zrobiłam sobie dwa lata przerwy pisząc do szuflady swoje fantazje. I teraz mam zamiar uzewnętrznić to wszystko. Bardzo proszę o szczere komentarze. Mam nadzieję że będzie się nam miło współgrało.


A little MAGIC can take you a long way!