niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 2 "A visionary SEES light in dark"



Ehh... Miło czuć, że komuś się to podoba :3 Jestem zaszczycona, że jesteście :)

Czas przemijał… Oh ile bym dała aby w swoim cierpieniu topić się w Lecie, a nie Styksie.
Jej czarne wody byłyby lepszym towarzyszem śmierci…
 Słońce zachodziło a jego promienie zastępował nikły blask księżyca.  Nie jadłam nic, bo każda próba nasycenia się kończyła się tak jak poprzednie. Moje tęczówki nie odróżniały się już od źrenic. Czułam jak moje żyły zsychają pod skórą. Każda kość w moim ciele wołała o wolność do mózgu, który zaślepiony natłokiem nowych wrażeń nawet nie reagował. Znalazłam małą opuszczoną chatkę w lesie. Była całkowicie zarośnięta i zaniedbana. Wręcz się waliła. Nie oczekiwałam nigdy takiej trumny.
Prze miesiąc nie zmieniałam swojego położenia i siedziałam skulona na łóżku.
Moje nogi i ręce powoli odmawiają mi posłuszeństwa, a wewnętrzny potwór wypijał z zachłannością resztki krwi, które pozostały w moim ciele. Tartar byłby wybawieniem…
Nagle usłyszałam głosy.
- Czy jesteś pewnie, że to tu? Jakoś nie wygląda to na zamieszkałą okolice. I na pewno nie przez wampira.
-  Takich szkód nie mógł narobić człowiek. Tam było chyba dziesięć połamanych drzew i jeszcze to pozabijane zwierzęta!- usłyszałam podekscytowany męski głos.- Nie sprawdzaliśmy jeszcze tylko tego miejsca. Jeśli tu niczego nie znajdziemy to dam ci spokój.-  nastąpiła cisza a po chwili klamka drzwi ugięła się.- Zgoda?
- Dobra.- odpowiedział męski baryton i drzwi otworzyły się.
Głowa boleśnie zabolała, gdy podłoga zaczęła trzeszczeć. Klamka nienawistnie przeszywała powietrz swoim wrzaskiem. Potem ciche wciągnięcie powietrza…
Do momentu, gdy ich ujrzałam myślałam ze to wymysły mojego zmęczonego mózgu. Ale nie Dwóch mężczyzn z krwi i kości… A raczej tylko krwi. Dwa wampiry wpatrywały się we mnie a ja skuliłam się ostatkiem sił.
- Myślisz, że ona żyje?
- Oddycha, więc raczej żyje.
- Ej nic ci nie jest?- usłyszałam zatroskany głos.
Nie odpowiedziałam.
- Garrett? Pomóż mi ją wziąć.
- Nie podchodź. Bo ukręcę ci kark.- warknęłam próbując wstać, ale moja ręka ledwie, co się uniosła.
- Nie masz siły. Jeśli ci nie pomożemy to umrzesz. – usłyszałam ten sam baryton.
- Wole umrzeć.- warknęłam.- Odejdźcie. Już!- krzyknęłam, gdy nikt się nie ruszał.
- Zostaw ją. Chodźmy.
- Nie ma mowy. Nie zostawię jej tu. Jest potrzebująca!
- Ja nie chcę pomocy!- krzyknęłam ochryple wciąż zakrywając twarz włosami.
- Słyszysz, co ona mówi? Chodź!
Nagle usłyszałam kroki zbliżające się od mnie, a potem uniosłam się w górę oparta na silnych
ramionach jakiegoś mężczyzny.
- Zostaw mnie. Połóż… Zostaw.- zaczęłam jękliwie majaczyć.
- Nie. Garrett otwieraj te drzwi do cholery i idziemy.
Chłopak zrobił pierwszy krok.
Ja nie chcę z nimi iść! Ja chcę umrzeć!. Moje myśli wirowały mi w głowie.
Posunęłam się do ostateczności i gdy mieliśmy przekraczać próg domku wbiłam się kłami w jego szyję.
Chłopak zawył z bólu upuszczając mnie, a ja uderzyłam z głośnym hukiem o ziemie. Moje ciało odczuło to boleśnie.
 Z ust mężczyzny wytoczyło się kilka przekleństw w dziwnym szeleszczącym języku.
- Dziewczyna ma pazurki.- usłyszałam roześmiany głos drugiego chłopaka.-a raczej ząbki.
Zignorowałam go i przeciągałam się do ściany znów się kuląc. Jestem bezbronna.
- Chciałem delikatnie!
Usłyszałam głos nieznajomego mężczyzny i znów poczułam, że mnie podnosi, ale tym razem zostałam przerzucona przez ramie.
- Chodź Garrett. Idziemy do domu.
W czasie drogi nie wyrywałam się. Byłam już spokojna.
Chłopak przestał nieść mnie na ramieniu i znów wziął mnie w swoje ramiona. Tak było o wiele wygodniej. Zarzuciłam mu jedną rękę na szyję i wtuliłam się w jego ramię zamykając oczy. Pachniał jak mięta i cytryny. Pierwszy raz spotykam wampira, jako jeden z przedstawicieli tego gatunku.
Uchyliłam jedną powieką i przyjrzałam się mu zmęczona.
Był blady. Z tej pozycji nie widziałam jego oczu. Jego włosy, o ciemnobrązowej barwie, otaczały mu twarz jak lwia grzywa. Zamknęłam oczy i w tedy przepełniła mnie nienawiść. Przypomniało mi się jak Edward niósł mnie tak po ataku James'a. Zacisnęłam dłonie w pięści.
Zacisnęłam dłonie na koszuli mężczyzny i przycisnęłam do niego jeszcze bliżej głowę.
Po pewnym czasie przestaliśmy iść i weszliśmy do jakiegoś budynku. Chyba nawet domu.
Jednym okiem widziałam biały sufit. A może to jednak psychiatry? Poczułam jak moje plecy stykają się z czymś miękkim, a moje ciało zostało czymś otulone.
Moja głowa bezsilnie opadła na poduszkę.
Otworzyłam oczy i przyglądałam się przestraszona otoczeniu. Zostałam sama. Nikogo przy mnie nie było, lecz po chwili w pokoju rozległo się stukanie butów o panele.
- Pij.- usłyszałam cichy męski głos. Ciągle ten sam. Kojący ból głowy.
Uchyliłam powiekę. Niedaleko mojej twarzy była szklanka napełniona krwią.
Wzdrygnęłam się odsuwając ją od siebie.
- Nie chce krwi. Nie zmuszaj. Ona pali.- powiedziałam bezsilnie odtrącając powracającą szklankę.
- Pali?- spytał zdziwiony.- Wypij. Gwarantuję, że ta nie będzie palić. Mogę się jej napić, jeśli nie wierzysz.- powiedział.
Uchyliłam powiekę przyglądając się mu.
Chłopak przekonany, że to odpowiedź upił łyk ze szklanki i znów podsuną mi ją pod nos.
- Widzisz. Jest dobrze. Wstawaj.
Złapał mnie za ramię.
- Nie…- pokręciłam głową, ale on wepchną mi siłą trochę krwi do ust.
Pierwsze krople trafiły na mój język ożywiając moją wewnętrzną rządzę zabijania…
Wewnętrzny potwór krzyczął z całej siły o „krew!”  pomagając mi podnieść ręce.
Nie miałam siły.
Brunet przystawił mi szklankę do ust i przechylił lekko.
 Palące gardło zaczynało powoli przestawać piec. Z lekkim uśmiechem schwyciłam za szklankę i przechyliłam ją do końca.
- Jeszcze.- Jęknęłam z rozkoszy i wepchnęłam mu szklankę do rąk.
Zadowolony chłopak ruszył do kuchni, a ja rozbieganymi oczami szukałam jakiejkolwiek drogi ucieczki.
Po chwili mężczyzna wrócił. Teraz mogłam przyjrzeć się mu dokładniej.
Jego piękne durze, szafirowe oczy przyglądały mi się z zaciekawieniem. Twarz była smukła o szlachetnych rysach, a na czoło opadało mu kilka kosmyków włosów. Był wysoki, w 100% wyższy od Edwarda i dobrze zbudowany.
Przyglądałam się mu intensywnie, a on podał mi tym razem litrowy woreczek.
Przyssałam się do niego zachłannie czując spojrzenie mężczyzny.
Z westchnieniem odrzuciłam na bok puste opakowanie i oparłam się o oparcie kanapy zamykając oczy.
- Dziękuję. Za wszystko.- szepnęłam z wdzięcznością i otworzyłam oczy.
- I przepraszasz.- powiedział uśmiechnięty.
- Za co?
- Za to, że wgryzłaś mi się w szyję.
- A za to.- powiedziałam uciekając spojrzeniem w dół.
- Nic się nie stało. Mam na imię Dymitr.- powiedział przykrywając mnie znów kocem.
- Dlaczego mnie przykrywasz?- spytałam głupio.
- Bo w pokoju obok jest Garrett, a masz na sobie strzępki ubrań- podsumował.- zresztą jestem też i ja. I nie jestem obojętny na kobiece ciało.- uśmiechną się zniewalająco i wstał.
- Isabella.- powiedziałam gdy miał już przekraczać próg pokoju.
- Miło mi cię poznać.- uśmiechną się znów zostawiając mnie samą.
***
  Leżałam tempo wpatrując się w obraz na ścianie. Nie skupiałam uwagi na tym co jest namalowane. Nie skupiłam uwagi na niczym oprócz bólu, smutki i nienawiści.
Co chwilę słyszałam z innego pokoju rozmowę Garretta i Dymitra.
Potwór który we mnie siedział ciągle domagał się jedzenia, a gardło piekło jakby ktoś wsadził do niego rozgrzany do czerwoności metal.
Wstałam niezdarnie okrywając się kocem. Szczerze to z moich ubrań zostało mniej niż strzępy. Ruszyłam małymi krokami w kierunku odgłosów rozmowy.
- Ciekawe co się jej stało.
- Nie wygląda na starą wampirzycę.- usłyszałam głos Dymitra.
- Widziałeś tę bliznę na szyi? Nie łatwo jest zrobić taką ranę wampirowi. A gdyby stało się to gdy była człowiekiem jad uleczyłby rany. Machinalne dotknęłam dłonią szyi wyczuwając szorstką nierówność..
- Prawda.- przerwał Dymitr- Nie chciała pić krwi. Mówiła że ją pali. Czy jakoś tak.
- Dziwna jest.
- Nie mów tak o osobie, której nie znasz.- stanął w mojej obronie.
Wychyliłam się odrobinę zza futryny.
Była to kuchnia. Dymitr siedział na krześle z wyłożonymi nogami na stół a Garrett usadowił się na kuchennej szafce.
- Izabella. Wejdź i tak wiem, że tam jesteś.- powiedział Dymitr z lekkim akcentem nawet nie patrząc w moją stronę.
Przeszedł mnie lekki dreszcz i wyłoniłam się z kryjówki. Trochę zawstydzona potarłam ramiona.
- Podsłuchiwałaś?- spytał Garrett.
- Nie. Chciałam poprosić tylko o trochę krwi.- jąkałam się przyciskając do siebie jak najmocniej koc.- i coś zdającego się do ubrania. Nie chcę chodzić w kocu.- uśmiechnęłam się nieśmiało.
Garrett zeskoczył z szafki.
- Osiemnastowieczna suknia balowa czy zwykła koszula?- spytał śmiesznie ruszając brwiami.
- Zwarzywszy na to, że jestem tu z dwoma facetami, powinnam wybrać coś bardziej zakrywającego. Ale jak pomyśle o sukniach z osiemnastego wieku to przechodzą mnie ciarki.
- Chodziłaś za życia w takim ustrojstwie?- zapytał się rozbawiony.
- Nie.- zaśmiałam się cicho zawstydzona.- lekcja historii.
- Nawet nie wiesz jak to się trudno rozpina.- parskną śmiechem
Garrett znikną za łukiem prowadzącym do korytarza a ja usiadłam na wysokim krześle przy wysepce na środku kuchni.
Oparłam się łokciami o blat i przyglądałam jak Dymitr z wdziękiem porusza się po pomieszczeniu. Z łatwością rozerwał gruby plastikowy woreczek i wylał jego zawartość do szklanki, po czym położył ją przede mną.
Zachłannie pochłonęłam pierwszy łyk.
- ile czasu się nie żywiłaś?- zapytał po krótkie chwili.- jak cię zobaczyliśmy to pierwsza myśl co do daty to rok góra dwa lata.
-Nie wiem, nie długo.- powiedziałam kręcąc czerwonym płynem w szklance.
- Jak możesz nie wiedzieć?- spytał się zdziwiony i uniósł brwi.
Wzruszyłam ramionami i wzięłam długiego łyka.
- Od kiedy jesteś wampirem?- spytał przyglądając mi się uważnie.
- Nie wiem.- odpowiedziałam zakrywając sobie twarz włosami.
- No to co wiesz?
Popatrzyła na niego groźnie.
-Dobra. Garrett zadzwonił po mnie jakiś miesiąc temu gdy znalazł kilka roztrzaskanych ciał zwierząt.
- Odpowiedziałeś sobie na pytanie.
- To ile czasu nie jadłaś z tego miesiąca?
- Próbowałam coś zjeść zaraz po przemianie. Czyli nie jadłam nic przez miesiąc. Ale to nie tak, że głodówka była jakaś forma mojej wewnętrznej ascezy. Pierwszym co się napatoczyło to był jeleń. Zaraz po, po prostu mój organizm odrzucił to. Próbowałam jeszcze raz i skutek był taki sam. – Zerwałam się na nogi i pochyliłam przez blat w kierunku Dymitra. Zacisnęłam zęby.- Ja chciałam umrzeć! A nie stać się wampirem! Po co mam żyć jak straciłam wszystko?! Ja w tym lesie za życia czekałam na śmierć! A nie wegetowanie w tej postaci! Ja mia…- Dymitr przerwał zamykając mi usta dłońmi.
- Cicho.- powiedział donoście i wstał podciągając mi równocześnie koc, który zsunął się z moich piersi na brzuch- Wiem, że to jest dla ciebie trudne. Straciłaś wszystko w jednym momencie. Zrujnowało ci to życie. –powiedział schylając się na wysokość moich oczu, tak by w nie spojrzeć.- Wiem, że trudno iść dalej. Ja zdołałem. Wiele osób zdołało. Widzę w tobie potencjał. Jakbyś była stworzona do bycia wampirem.- uśmiechną się i odgarną moje włosy za ucho.- usiądź spokojnie. Wypij do końca krew. Uspokój się. Możemy pogadać jak chcesz. - uśmiechną się.- nie spotkałem w swoim życiu takiej wampirzycy.- uśmiech na jego twarzy poszerzył się.
- Jakiej?
- Tak pewnej siebie, pięknej i z taka wielka chęcią do życia.
- Ja nie chcę żyć.- warknęłam.
- Chcesz. Ale założyłaś maskę, która nawet samą ciebie wprowadziła w błąd.- uśmiechną się podając mi napełnioną szklankę.- To oczywiste że nie możesz zadowolić każdego. Musisz być sobą, a maski Ci w tym nie pomogą.
-  Dlaczego tak twierdzisz?
- Bo to widzę…
Zaniemówiłam… Ale muszę przyznać, że go chyba polubię…
"Nie możesz uszczęśliwić wszystkich. Nie jesteś słoikiem Nutelli!"

piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 1 "A great day to die"

Mam tremę… Czekam na pierwsze reakcje w komentarzach kochani. Nakarmcie potworka komentarzowego J To mnie nie zje i pojawi się kolejne nn J

Nie wrócę tam. Nie zniosę więcej spojrzeń mojego ojca, które wręcz krzycz „ Ona zwariowała!”. Po trzech nieudanych próbach zabicia się przestałam próbować. Wreszcie postanowiłam uciec z domu. Do lasu. Wiem, że to głupie, ale ja oczekuje śmierci. Każdą możliwość skończenia z moim ziemskim padołem łapię jak tonący ostatnie hausty powietrza. Żal zalewał moje obolałe i wycieńczone ciało, które dryfowało na Styksie wraz z innymi potępionymi.. Odrzucone i zapominanie… Bez obola, który mógłby przenieść mnie do arkadii… Boga nie ma, gdyby był nie pozwoliłby mi cierpieć… Przez mgłę widziałam wyciągniętą do mnie dłoń… Biała i przeraźliwa. Czyżby to Charon miał zamiar wyciągnąć mnie z głębin na swą łódź? Postawić mnie na nogi bym doznała spokoju?
Uścisk dłoni nie jest przyjemny… Kłujący i łamiący pojedyncze kości. Załzawione oczy powoli odgoniły mgły Hadesu przywracając mnie na ziemski padół… Nie było Styksu, była zimna ziemia, nie był kościstej dłoni, była piękna kobieca dłoń, nie było Charona… Była Victoria. Ogar piekła. Kobieta z nabożeństwem przyciągnęła moje bezwładne ciało. Jej krwiste oczy ślizgały się po mnie.
Lodowate dłonie owinęły się wokół mojej szyi jak stalowe imadło. Czułam jak powoli miażdży moją krtań uniemożliwiając mi jakąkolwiek możliwość obrony. Widziałam, że słabnący puls pod jej palcami dawał jej ogromną satysfakcję.
 Moje nogi bezwładnie wisiały nad ziemią. Nie miałam siły walczyć. Byłam jak szmaciana lalka bez kości. Moje płuca zasysały się boleśnie nie mogąc nabrać powietrza. W końcu zostałam rzucona na ziemię. Przeniosło to ulgę, ale jeszcze większy ból.
- A gdzie twój ukochany?- pytała z kpiną w głosie- Oj czyżby cię zostawił? Samą? Na pastwę losu?
- A twój?- wycharczałam plując krwią.
Jej twarz wykrzywiła się w wyrazie wściekłości.
- Nie zabiję cię. Ale tylko dlatego, że to On zabił Jams, a ja zemszczę się na nim.- zastanowiła się.-  Twoja śmierć nic by nie dała. Przecież on cię nie kocha. Ale jeśli zmienię cię w wampira, to inna sprawa.
Poczułam ulgę, ale i nienawiść… Nie umrę.
Victoria podeszła do mnie.
- I ty myślisz, że ja tak od razu cię przemienię? O nie. Będziesz cierpieć. Tak jak ja po stracie ukochanego. A jak ja przestanę, swoją rolę spełni jad i opęta twoje ciało niczym ogień.
Kopnęła mnie kilka razy w brzuch, a potem w głowę, która odleciała do tyłu.  Poczułam ostry ból w klatce piersiowej. Podniosłam dłoń i natknęłam się na coś ostrego. Z mojej piersi wystawał biały ostry kikut. Ból zalał moje ciało wypychając powietrze z płuc. Dusząc się czułam jak krew leniwie wypływa z mich ust. Nagle przy moim boku zmaterializowała się Victoria.
- I jak się czujesz?- Spytała sarkastycznie, po czym złapała za moją nogę i ścisnęła ją z całej siły łamiąc kości i zgniatając mięśnie.
 Z moich ust wydarł się krzyk bólu, a z oczu wytrysnęły łzy.
-Tak czułam się ja, gdy zabiliście Jamsa. Niesamowity ból. I nienawiść. Za to, co ci zrobię powinnaś podziękować Edwardowi. – zaśmiała się, po czym obnażyła kły wgryzając się w moją tętnice. 
Jad wpłyną w mój krwioobieg, ale ona nie zamierzała przestać mnie torturować. Czułam jak wgryza się. Jej zęby rozrywały włókna mięśni, skórę i tętnicę. A potem tego... Nie ma. Kawałek ciała leży trochę dalej oderwany ostrym zębami drapieżnika. Maltretowała moje ciało nie reagując na moje błagania. Potem znikła, a ja leżałam bezwładnie na ziemi. Czułam jak ból rozrywa moje ciało. Niekontrolowany i szaleńczy krzyk wydobył się z moich ust.
On zabił Jamsa, a ja zemszczę się na nim. Twoja śmierć nic by nie dała. Ale jeśli zmienię cię w wampira on cię znienawidzi.
W głowie dudniły mi jej słowa. Nawet to nie poruszy teraz Edwardem. Zostawił mnie. Na zawsze. Jestem sama.
Topiłam się w kałuży własnej krwi, która powoli zaczęła zalewać moje płuca.  Powoli traciłam kontrole nad swoim ciałem. Posiadałam tylko mój mózg, który odbierał wszystko, co się ze mną działo. Każda końcówka nerwu paliła niewyobrażalnym bólem...  Nadzwyczajna siła napięła moje mięśnie. Palce zacisnęły się na ziemi ściśniętej jesiennym przymrozkiem, łamiąc paznokcie. Krzyk sam wydarł się z moich ust rozrywając struny głosowe i strzaskaną krtań. Moje serce trzepotało jak mały koliber uwięziony w klatce, którego skrzydła obijają się boleśnie o stalowe pręty. S każdą chwilą słabszy i bardziej zdesperowany. Zamknęłam powieki tamując łzy, a świadomość sama ode mnie odeszła.
***
Zimna brudna woda Styksu oblepiała moje ciało i wdzierała się do moich płuc. Krzyczałam łykając obrzydliwą breję, a nieznana siła ciągnęła mnie do tyłu. Próbowałam się ratować. Ale nie istniała taka możliwość…Woda wypełniła mój nos wdarła się do ust a potem oblepiła przełyk rozrywając klatkę piersiową i serce. Nagle silne otrzeźwienie i wydarcie nad wodę. Powietrze było słodkie i zimne. Otulało moje zmęczone ciało. Uchyliłam powieki. Nade mną rozciągały się ogromne korony drzew, zza którymi widziałam bezchmurne niebo i promienie słońca. Myślałam, że Hades wygląda inaczej… Rozejrzałam się. Niedaleko mnie rosły wiosenne kwiaty o odurzającym zapachu. Leżałam na polanie obrośniętej wysoką trawą. Dookoła mnie nie było krwi. Znajdowała się tylko na moich ubraniach, ale jestem na tej samej polanie. Powoli testując swoją sprawność usiadłam. Trawa odtworzyła kształt mojej sylwetki. Ile ja tu leżałam? Jest chyba wiosna, ale była jesień… Chwiejnie wstałam i z nabożeństwem przyglądałam się swojej błyszczącej w słońcu skórze. Swoimi nowymi oczami taksowałam okolice widząc każdy drobny szczegół. Do uszu dolatywał najdrobniejszy szmer, usta uchylały się spragnione ofiary a mózg powoli zaszedł ciemną mgłą pożądania. Krwi. Zrobiłam pierwszy niepewny krok, który szybko zmienił się w bieg. Usłyszałam cichy szelest. Był niczym trzepot skrzydeł gołębia. Ale to nie było to. To był odgłos pompowanej przez żywe serce krwi. Wiedziałam, że to nie człowiek, lecz pomimo tego pobiegłam w tamtą stronę szybko odnajdując źródło. Duży jeleń ostrzył poroże na drzewie. Był potężny i bardzo majestatyczny. Kontrolowana przez wewnętrzną rządzę rzuciłam się na niego łapiąc dłońmi ostre poroże. Czułam pod dłońmi jego ciepło, zwierze nie cierpiało długo. Zwinne ręce tylko raz przekręciły jego głowę o niebezpieczny kąt a ciało padło na ziemię.
Krew wpłynęła do moich ust. Adrenalina zagłuszała smak i nie pozwalała wyczuć nic oprócz pragnienia. W pewnym momencie, gdy upojenie hormonem minęło, znów poczułam się bezbronna a smak powoli do mnie docierał, paląc każdy centymetr  moich ust i przełyku. Mój żołądek ostro zaprotestował, i znów byłam wykończona, a pragnienie rozsadzało moją głowę.
Położyłam się na ziemi płacząc żałośnie w głos. Umrę tak czy tak. Łzy popłynęły po moich policzkach przyklejając do nich pyłki. Wściekła zaczęłam krzyczeć, a żałość zamieniła się w nienawiść. Uderzyłam w najbliższe drzewo. Posypała się kora. Strzepałam dłoń i spróbowałam się ogarnąć. Dam sobie jeszcze jedną szansę. Objęłam się ramionami i ruszyłam przed siebie nasłuchując cudownego bicia serca. Nie minęło dużo czasu, gdy znalazła się dla mnie ofiara. Szybko i bezlitośnie wskoczyłam na niedźwiedzia. Nie ociągając się wgryzła się w jego kark powalając go na ziemię. Krew nie była jak krew. Była jak żrący kwas… To, co znalazło się w moich ustach natychmiast wyplułam i z żałością skręciłam kark zwierzęciu. Mój wrzask rozniósł się po lesie echem. To mój koniec. 
Doczołgałam się do tafli jeziora i przyjrzałam się sobie. Żal i niekontrolowana wściekłość wykrzywiała moją twarz, która niewiarygodnie wysmuklała i nabrała ładnych rysów. Nie było widać śladów po zadrapaniach…
Z westchnieniem przejechałam po policzku i zjechałam na szyję wyczuwając dużą nierówność. Przyjrzałam się temu dokładniej. Był to ślad po wydartym kawałku skóry i mięśni. Okropna blizna.
Poczułam jak serce podchodzi mi do gardła. Była nieco z tyłu szyi. Niewidoczna przez włosy.
Usiadłam chowając twarz pomiędzy kolana. Siedziałam tak aż zaszło słonce. Spojrzałam na niebo, było pełne gwiazd. Widziałam o wiele więcej niż kiedyś. Nowe konstelacje, gwiazdy. To życie mogłoby być piękne, ale ja jestem skazana na śmierć…
Zdjęłam z siebie ubrania i wskoczyłam do jeziora. Zanurzyłam się cała, a woda rozluźniła moje zaciśnięte mięśnie i skołowane myśli. Wypłynęłam na powierzchnię i wzięłam głęboki wdech… Rozejrzałam się. Głód nie dawał za wygraną i wciąż palił mnie od środka jak rozżarzone do białości węgle. Obmyłam twarz i przeczesałam niedbałym ruchem włosy.
Wszystko będzie dobrze. Pewnie z tym jeleniem było coś nie tak. Jak coś zjesz będzie lepiej.
Wzięłam kilka potężnych oddechów i wyszłam z wody. Nie czekając a moje ciało wyschnie założyłam na niepodartą koszule i jeans, po czym roztrzepałam mokre włosy.
Nie z nim wszystko było jak najbardziej tak. To ja nie jestem normalna…
Opadłam bezwładnie na ziemię. Czułam jak moje oczy szczypią a oddech przyśpiesza.  Jestem beznadziejna. Śmierć przyszła do mnie i nie wypuści mnie ze swoich szponów do póki nie umrę. Liczyła pewnie na Victorie, ale ona miała, co do mnie inne plany. Zdruzgotana podniosłam się z ziemi. Szłam powoli łkając pod nosem. Suche już włosy leciały mi na twarz. Z bezradności i wściekłości uderzyłam w drzewo powodując, że złamało się u nasady.
Zaczęłam krzyczeć i kopać, co popadnie.
Dlaczego ja?! Dlaczego musiałam poznać Cullenów!? Wpędzili mnie do grobu... Ale nie zostaniecie zaproszeni na mój pogrzeb…
"YOU’RE NOT INVITED TO MY FUNERAL"




A little MAGIC

Witam osoby, które może chociaż troszkę zainteresowało powstanie tego bloga:) Wszyscy, którzy mnie nie znają, a chcieliby poznać mój styl i samą moją osobę, zapraszam na swojego starego bloga, na którym uczyłam się tak naprawdę pisać: http://pol-wampir-pol-wilkolak.blogspot.com :)
Nie owijając w bawełnę. Zrobiłam sobie dwa lata przerwy pisząc do szuflady swoje fantazje. I teraz mam zamiar uzewnętrznić to wszystko. Bardzo proszę o szczere komentarze. Mam nadzieję że będzie się nam miło współgrało.


A little MAGIC can take you a long way!